środa, 21 grudnia 2016

68. Przypadek.


Dla anonima, który chciał, abym opisała kolację Toma z rodzicami Mii ;p



68.





Nie rozumiał, dlaczego obecność jednego człowieka wzbudzała w nim, aż taki respekt. Chciałby być w tym momencie tak pewnym siebie, jak zwykle. Nigdy przecież nie miał z tym problemów. A jednak Jon Hertzberg wywoływał zimne dreszcze samym swoim spojrzeniem. Mia z pewnością nie odziedziczyła oczu po swoim ojcu. I chwała Bogu. W końcu to głównie te zielone, wystraszone tęczówki przyciągnęły go do niej, już pierwszego dnia, gdy się poznali.

Siedząc przy jednym stole z Mią oraz jej rodzicami, przeżywał małe deja vu. Z tym że okoliczności były nieco inne niż ostatnio. Powinien czuć się już lepiej. Minęło sporo czasu, jego związek z Mią nie był już taki świeży. Ale może to te ich ostatnie problemy wzbudzały w nim wątpliwości. Jakby obawiał się, że jej ojciec o wszystkim wie i zaraz dostanie mu się po uszach. W sumie może trochę nawet zasłużył. Niemniej, nikt poza Mią i nim, nie powinien o tym wiedzieć. Dla jego dobra.

Pani Hertzberg zadbała, by wszystko wyglądało elegancko i smakowicie. Zastanawiał się, czy zawsze tak jadają. Wydało mu się to w jakiś sposób niezwykłe. Sam ostatni raz zasiadał przy stole z rodzicami, gdy był jeszcze dzieckiem. Potem już było tylko gorzej. A teraz właściwie nie miał już rodziców. Na wspomnienie o matce, zrobiło mu się niedobrze, ale szybko stłumił w sobie napływające emocje i skupił się na siedzącej obok dziewczynie. To ona była dla niego ratunkiem. Aniołem, który pojawił się w jego życiu, ratując go od zguby. Powinien bardziej o nią dbać. Zasługiwała na znacznie więcej. Miał szczęście, że wybrała właśnie jego. 

- Podobno twój brat jest w szpitalu, to coś poważnego? - Pytanie ze strony ojca Mii, drastycznie ściągnęło go na ziemię. Bill to ostatnie, o czym chciałby rozmawiać przy kolacji z rodzicami swojej dziewczyny. Nie chciałby wdawać się w szczegóły tej historii, to mogłoby tylko wszystko zepsuć. Z drugiej strony, przyjaźnił się z Andreasem, a Mia była jego dziewczyną, nieuniknione było, że ich rodzice będą wtajemniczeni w wiele spraw. 

- Oddawał część wątroby dziecku naszej przyjaciółki. Ale wszystko jest w porządku – odparł dość dyplomatycznie, z nadzieją, że temat zostanie na tym zakończony. 

- Bardzo dobry gest. - Stwierdził z uznaniem, ale nie wyglądał, jakby zamierzał zamilknąć. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego, Tom wyraźnie to odczuwał. Chyba nie zdobył jak dotąd, jego sympatii. - To było wtedy, gdy Mia wracała od ciebie do domu? Musiałeś jechać do brata? - Wypowiedział te słowa z lekkością i stoickim spokojem, jakby naprawdę nie miały większego znaczenia. Nikt jednak nie był głupi, każdy wiedział, do czego pije. 

- Jon. - Pani Hertzberg od razu zwróciła się do męża z dość wymownym wyrazem twarzy. Mia zdołała tylko wytrzeszczyć oczy na ojca. Zdecydowanie się tego nie spodziewała. Żadne z nich. A Tom totalnie nie wiedział, co powinien powiedzieć. 

- Chciałbym wiedzieć. To dość istotne. 

- Nie sądzę, by miało jakiekolwiek znaczenie – mama Mii zdecydowanie przejęła inicjatywę, w pewien sposób, ratując Toma z opresji. Nie zmieniało to faktu, że czuł się z tym fatalnie. Najchętniej zniknąłby stąd w tej chwili i nigdy więcej nie pokazywał się im na oczy. - Jedyna winna osoba jest poszukiwana i na tym, powinniśmy zakończyć ten temat. 

- Och, wybacz, że nie mogę, gdy patrzę na twarz mojej córki. 

Kolejny cios. 

- Jonathanie Hertzbergu! 

- Bardzo mi przykro, że państwa rozczarowałem.- Gitarzysta przemógł się, wydobywając w końcu z siebie głos. Miał chwilę, by przemyśleć swoje słowa. Nie umniejsza to jednak trudności wypowiedzenia ich na głos, przed tak ważnymi osobami. Mimo wszystko rozumiał ojca Mii. Na jego miejscu też winiłby każdego. - Proszę mi wierzyć, że gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym zupełnie inaczej. Oczywiście, to już jest bez znaczenia. Bardzo żałuję, ale nie mogę niczego więcej zrobić. Myślę, że już na mnie czas. - Zakończył, wstając od stołu. Uciekał, wiedział o tym, ale co innego mógł zrobić w takiej sytuacji? Dłuższe przebywanie w tym miejscu, nie przyniosłoby niczego dobrego. Nie był tu mile widziany przez głowę rodziny, a to znaczyło dużo więcej, niż mogłoby się wydawać. 

- Tom... 

- Wszystko rozumiem, proszę się nie przejmować. Dziękuję za zaproszenie – Zwrócił się do pani Hertzberg, która wyraźnie była zakłopotana i chciała go jeszcze zatrzymać. Jej córka za to była w takim szoku, że zapomniała języka w buzi i chyba nie do końca wiedziała, co się wokół niej działo. To była chwila i nagle wszystko się posypało. Nawet nie zdążyli zjeść. - Zadzwonię. - Pochylił się jeszcze, by ucałować Mię w policzek. Dopiero to sprawiło, że wróciła do żywych, podrywając się z miejsca, chwytając go za rękę. Uśmiechnął się na ten gest. Dobrze było wiedzieć, że jest w tym razem z nim. - Dobranoc państwu – pożegnał się zgodnie z wymogami kultury, po czym udał się wyjścia wraz z towarzyszącą mu dziewczyną. Mia dopiero w przedpokoju uświadomiła sobie, co się właściwie wydarzyło. 

- Nie wiem, jak mam cię przepraszać, Tom... - wyznała, spoglądając na niego z przerażeniem. - Mój ojciec nie miał prawa tego wyciągać. Nie ma prawa cię obwiniać ani oceniać. 

- Spokojnie. Nie powiedział nic, czego byśmy nie wiedzieli. 

- Nie winię cię, Tom. Wiesz o tym, prawda? - Zapytała, wciąż patrząc na niego zatroskana. On uśmiechnął się tylko delikatnie. 

- Dobranoc, skarbie. 

Złożył krótki pocałunek na jej czole i wyszedł. Nie musiał dodawać nic więcej, aby wiedziała, że go to wszystko dotknęło. Oczywiście, że czuł się cały czas winien. Nawet jeżeli tego nie okazywał. Nawet jeżeli ona nie dawała mu tego do zrozumienia. Wystarczył jeden wieczór, by się o tym przekonała. Stała w przedpokoju i nie wiedziała, co powinna ze sobą począć. Była wściekła na ojca, ale jej samokontrola nie pozwalała wrócić, do jadali i zrobić mu awanturę. Choć bardzo chciała. Znowu upchała emocje gdzieś głęboko w sobie i również wyszła z domu, lecz nie poszła za Tomem. 



Kolejnego dnia, szpital. 


Znowu biały sufit. Znowu białe ściany. Gdzie się nie odwrócił, tam było tylko gorzej. Dawno tak nie marzył o swoim własnym łóżku i pokoju, jak dziś. Przewracał się z boku na bok, szukając najwygodniejszej pozycji do snu. Tak, mógł tylko spać albo patrzeć w sufit. Nie miał, co ze sobą zrobić. Jeden obrót, drugi, trzeci. I jeszcze raz. Ściana, sufit, okno, ściana, sufit, okno, Kathrin... Kathrin!? Wytrzeszczył oczy, widząc stojącą w drzwiach kobietę. O ile Vanessa była ostatnią osobą, którą chciał widzieć, to Kathrin była ostatnią, której by się spodziewał. Przez chwilę miał wrażenie, że to po prostu jakieś omamy. Ale te omamy zaczęły iść w jego kierunku i otwierały usta, by do niego mówić. 

- Cześć, jak się czujesz? - Jej głos w pierwszej chwili sprawił, że serce zadrżało mu z radości. W głębi duszy cholernie za nią tęsknił i marzył o jej obecności. Mimo wszystko nie zapomniał o tym, co się wydarzyło pamiętnej nocy. Te wspomnienia wciąż nad nim wisiały i diametralnie zmieniały jego nastawienie. Poczuł odrazę. Kolejna kobieta, która budziła u niego wstręt. 

- Jak się czuję? Przychodzisz tu sobie i pytasz JAK. SIĘ. KURWA. CZUJĘ.?! - Wycedził, zaciskając dłonie na białej pościeli. Nie wierzył, że to się znowu dzieje. Miał jakieś cholerne deja vu. Znowu leży w tym przeklętym szpitalnym łóżku i nie ma dokąd uciec. I znowu przychodzi do niego kobieta z wyjaśnieniami. 

- Wiem o twoim zabiegu, martwiłam się... 

- Martwiłaś!? - Fuknął, nadal nie dowierzając. - Skąd w ogóle... 

- Od Toma. 

- No jasne. - Parsknął. Czarnowłosa różniła się od Vanessy tym, że nie była tak pewna siebie. Trzymała się na dystans i patrzyła na Billa ze szczerą troską. Ale nawet to nie pozwalało mu zapomnieć. Nie mógł znieść wizji, która wciąż do niego wracała. Przyszedł do niej wtedy, łaknąc wsparcia od kobiety, którą kochał... I zastał ją ze swoim mężem. Mężem. Człowiekiem, który zniszczył jej życie, i z którym rzekomo się rozwiodła. Który rzekomo zniknął z jej życia. Miało go nie być. Nigdy. 

- Posłuchaj... To, co zastałeś wtedy. Przysięgam, nic mnie z nim nie łączy. - Zaczęła. Jej oczy wręcz błagały o wybaczenie. Tylko, czy gdyby była niewinna, musiałaby o nie prosić? - Wiem, jak cholernie beznadziejnie to wyglądało. On przyszedł do mnie po pomoc. 

- Nie wątpię. Zapewne mu jej udzieliłaś i to nie jeden raz – nie oszczędził sobie ironii. Nie obchodziło go, że ją zrani. Już nie. To on był tutaj w najgorszej sytuacji i w dodatku nie mógł nawet zadecydować o tym, czy będzie jej słuchał. Bo jest w cholernym szpitalu i nie może stąd uciec. 

- Rozumiem, że jesteś wściekły... 

- Nie, niczego nie rozumiesz – warknął. - Mam już dosyć zakłamanych kobiet, które mnie otaczają. Wszystkie jesteście siebie warte. Kończę z tym, rozumiesz? Nie chcę znać żadnej z was. To koniec, Kathrin. Wracaj tam, skąd przyszłaś. Wracaj do swojego popieprzonego, zakłamanego świata! Do swojego chorego męża! Żyjcie sobie w tej fałszywości! Byle z dala ode mnie – wyrzucił wszystko, nie zważając już na nic. Bo patrząc na nią, nie widział już kobiety, którą kiedyś pokochał. W ten sposób sprawił, że nie miała mu już nic więcej do powiedzenia. A nawet, gdyby miała, w tym momencie, głos ugrzązł jej w gardle. Serce przestało bić i jedyne, co musiała zrobić, to stąd uciec, by móc zacząć oddychać. Tak też zrobiła. Wybiegła, zostawiając go samego. Może trochę rozczarowanego. Spodziewał się, że będzie bardziej walczyła. Że znaczył dla niej nieco więcej. Najwyraźniej się mylił. Jak we wszystkim innym. Jego całe dotychczasowe życie, to jakaś jedna, wielka, śmieszna pomyłka. Właśnie to zaczynał rozumieć. 

Sięgnął po telefon i wybrał numer brata. 

- Halo? 

- Załatw, żeby mnie stąd wypuścili – rzucił wprost, wręcz rozkazującym tonem. 

- Bill, przecież nie możesz sobie tak wyjść. 

- Nie wytrzymam tutaj dłużej, Tom. One są wszędzie jak przeklęte robactwo. Muszę stąd wyjść. 

- O czym ty teraz mówisz? 

- Nieważne. - Mruknął poirytowany. - Po prostu spróbuj pogadać z lekarzem. Obiecaj im, że będę leżał w łóżku, czy cholera wie, co. 

- Ale i tak byś musiał leżeć po wyjściu... 

- Nieważne! Po prostu mnie stąd zabierz! Czy możesz, to dla mnie zrobić, do cholery!? 

- Okej. Spróbuję coś załatwić. 

- Dzięki. - Rozłączył się i rzucił telefon na szafkę. Opadł na pościel, wlepiając wzrok w sufit. Ilość emocji i uczuć, jaka się w nim kłębiła, zaczynała go rozrywać od środka. Przestawał sobie z tym radzić. W którym momencie jego życie wymknęło mu się z rąk? 



^^^


Każdy w życiu ma taką chwilę, gdy ma dość wszystkich ludzi dookoła. I to był właśnie ten moment dla Toma. Moment, w którym irytował go nawet jego własny brat, najbliższa mu osoba. Miał wrażenie, że głowa mu za chwilę pęknie od nadmiaru cudzych problemów. Nie było minuty, by przez jego myśli nie przewijała się Vanessa albo Bill. A do tego jeszcze gnębiły go własne troski i wyrzuty sumienia. Ciągle musiał się z czegoś tłumaczyć albo komuś coś wyjaśniać. Pomagać, słuchać żali, czy pretensji. Dawno nie czuł się tak zmęczony psychicznie. Miał ochotę zostawić to wszystko za sobą i uciec gdzieś daleko nikogo o niczym nawet nie informując. Bo po co? Wątpił, czy ktoś nawet spostrzegłby jego zniknięcie. Pewnie Mia też by nie zwróciła już na to uwagi. Na domiar złego jeszcze menadżer wisi mu nad głową i tysiąc innych spraw zawodowych.

- Mógłbyś na przyszłość nie mówić moim byłym, gdzie jestem? - Zdenerwowany głos Billa wyrwał go z zamyślenia. Niechętnie spojrzał na niego, podejmując temat. 

- Od kiedy Kathrin jest twoją byłą? 

- Odkąd zastałem ją w środku nocy, w jej mieszkaniu, z facetem. - Rzucił otwarcie i zapiął zamek od swojej torby. Darował sobie szczegół, że tym facetem był jej mąż. Tom uniósł tylko brwi, wyrażając swoje zdziwienie. Nie spodziewał się po Kathrin zdrady. Mimo wszystko. Nie zamierzał jednak tego dłużej drążyć. Miał dosyć tego dnia i marzył jedynie o powrocie do domu oraz zanurzeniu się w ciepłej pościeli. 

- Wobec tego, na przyszłość wspomnij, że nie masz już dziewczyny – mruknął, podnosząc torbę z rzeczami brata. - Mam nadzieję, że jesteś pewien swojej decyzji. 

- Której? 

- Właściwie to każdej – stwierdził, dochodząc do wniosku, że ostatnio każda decyzja Billa jest dziwna i w ogóle do niego niepodobna. - Ale teraz głównie mam na myśli, wyjście ze szpitala na własne żądanie. 

- Jestem pewien. W domu mogę sobie też leżeć. Tam, chociaż nie będę musiał oglądać niechcianych gości. 

- W takim razie, idziemy. 

Nie pozostało mu nic innego, jak zabrać brata do domu. Na pewno nie zamierzał się z nim sprzeczać, czy w ogóle próbować namawiać do pozostania pod opieką lekarzy. Bill był dorosły, powinien wiedzieć, co robi. A on nie może go całe życie niańczyć. 

- Masz kluczyki, ja zaraz do ciebie dojdę. - Zatrzymał się w pewnej chwili, podając bratu breloczek ze swoimi kluczami od samochodu. Bill spojrzał na niego spod byka, ponieważ doskonale wiedział, dokąd zamierza się teraz udać jego bliźniak. 

- Zdaje się, że pora odwiedzin się dawno skończyła – rzekł kąśliwie. 

- Poradzę sobie z tym. 

- Świetnie. Idź do tej zdrajczyni. 

- Chciałbym ci przypomnieć, że tam jest również mój bratanek a twój syn. A ty zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko. 

- Wolę to niż oszukiwanie najbliższych. 

- Jak sobie chcesz, Bill – westchnął bezradnie i nie kontynuując dłużej tej bezsensownej dyskusji, skierował się na oddział, gdzie przebywała Vanessa wraz ze swoim synkiem. Bill nie miał wyjścia, musiał się z tym pogodzić. Zdusił w sobie złość i poszedł w swoim kierunku, pragnąc jak najszybciej opuścić szpitalne mury. 

Tymczasem Tom dotarł na oddział, gdzie znajdował się jego bratanek. Chyba sam do końca nie chciał widzieć się jeszcze z Vanessą. Zdecydował się popatrzeć tylko na małego Javiera zza szyby. Nie przewidział jednak, że w sali będzie także dziesięcioro innych maluchów. Nie miał pojęcia, który z nich jest synem Billa. Niemniej nagle odkrył, że samo patrzenie na dzieci niesamowicie uspokaja. Stał, więc tak z dobre kilka minut obserwując wszystkie po kolei. Mimo upływu czasu nadal zastanawiał się, jak do tego wszystkiego doszło. Bill okazał się ojcem dziecka Vanessy, jego związek z Mią zaczynał przeżywać pierwsze kryzysy, do tego ktoś ją zaatakował... Nic nie działo się tak, jak powinno. A on? Już dawno przestał nadążać. Czuł się, jakby stał w miejscu, a wszystko wokół niego pędziło do przodu. I co mógł teraz zrobić? Stracił kontrolę. Mógł teraz tylko pluć sobie w brodę. Ale nawet to już w niczym nie pomoże. 

- Tatuś? - Kobiecy głos przerwał jego rozmyślenia, a gdy się odwrócił, ujrzał młodą pielęgniarkę. - Może pan wejść do środka, tylko trzeba założyć odzież ochronną. 

- Nie... Nie trzeba. Ja właściwie już idę... - Mruknął, nie wiedząc, co właściwie ma jej odpowiedzieć. Nie był ani ojcem, ani nawet nie wiedział, które dziecko przyszedł odwiedzić. To było, co najmniej żałosne a jakby jeszcze powiedział jej prawdę, uznałaby go za jakiegoś psychola gapiącego się na małe dzieci. Wolał się wycofać bez zbędnych tłumaczeń. I tak Bill na niego czekał i na pewno się niecierpliwił. - Do widzenia. - Rzucił, czym prędzej odchodząc. Towarzyszyły mu wyrzuty sumienia, że nie zajrzał do Vanessy. Nie potrafił się jednak przełamać. Choć w głowie ciągle słyszał swój własny głos z dnia, w którym obiecał jej swoje wsparcie. Nagle okazało się to niezwykle trudne do spełnienia. 



^^^ 



Od wczorajszej kolacji, Mii towarzyszyły wyrzuty sumienia. Nie potrafiła przestać myśleć o tym, jak jej ojciec potraktował Toma. Była na niego wściekła. Te wszystkie aluzje były niesłuszne. Nie można winić kogoś za przypadek. Tom znowu milczał. Miała wrażenie, że co chwilę wracają do punktu wyjścia. Gdy zaczyna już być dobrze, za chwilę znowu coś się psuje i oddala ich od siebie. Zaczynało być to coraz bardziej męczące. A ona sama zaczęła doszukiwać się sensu, co było pierwszą oznaką nadchodzącego rozpadu. 

Odrzuciła na bok zeszyt i długopis, którymi jeszcze przed chwilą odrabiała pracę domową. Nie mogła dłużej siedzieć tak bezczynnie, nawet nie próbując jakkolwiek załagodzić sytuacji między nią a Tomem. I choć zdawała sobie sprawę, że to nie na nią Tom jest zły, musiała zrobić cokolwiek, by to wszystko naprawić. Postanowiła, że po prostu do niego pójdzie. Najlepiej będzie rozwiązać to twarzą w twarz. Miała dosyć ciągłych podchodów, niedomówień. Bawienia się w kotka i myszkę. Potrzebowała konkretów, bo na razie, ich relacje były nieustannie zmienne. To było dla niej za dużo do zniesienia, pragnęła zaznać choć trochę stabilizacji. W tym jednym przypadku nie powinna się martwić. To związek z Tomem, powinien być dla niej bezpieczną ostoją, w której może zawsze się ukryć przed całym złem tego świata. A tymczasem jest kolejnym aspektem życia, który przysparza jej trosk. Nie będzie tak dłużej. Drogi są tylko dwie i należy zdecydować się na tą właściwą. Nie ma nic pomiędzy. 

Wzięła swój telefon i wsunęła go w kieszeń dżinsów. Raczej nic innego w tym momencie nie potrzebowała. Choć przeszło jej przez myśl, by na wszelki wypadek zaopatrzyć się w jakiś nóż, którego mogłaby użyć do obrony, w razie konieczności. Nie mogła zapomnieć, co ostatnio spotkało ją na drodze prowadzącej do mieszkania Toma. Dotychczas była przekonana, że to jedna z najbezpieczniejszych okolic... bardzo się myliła. Skutki tego błędu widziała każdego dnia w odbiciu swojej twarzy. Już nawet nie spoglądała w lustro. Nie chciała pogrążać się w strachu i niepewności. Walczyła, by stanąć na nogi. Chciała być silna i odważna. Bo tylko tacy ludzie osiągają coś w życiu. 

- Wychodzę – oznajmiła rodzicom siedzącym w salonie, a jej ton wskazywał wyraźnie na to, że nie zamierza dzielić się z nimi szczegółami. Ojciec spojrzał na nią surowo, ale zignorowała to, znikając w przedpokoju. 

- Może tak więcej szczegółów?! - Dotarło do niej wołanie mamy, na co przewróciła teatralnie oczami. Myślała, że czasy, gdy się ze wszystkiego tłumaczyła, minęły. Niestety, znowu stała się dla nich małą, bezbronną dziewczynką. 

- Idę do Toma. - Wychyliła się zza futryny i tak, jak się spodziewała, rodzicie, nie mieli już nic do powiedzenia. Wyraźnie widziała po ich twarzach, jak mocno powstrzymują się od komentarzy. Szczególnie ojciec. Ten wstał i opuścił salon. Zdecydowanie dobre czasy już minęły. Tom nie będzie pupilkiem w tym domu. Mia westchnęła, kręcąc głową i w końcu wyszła, zmierzając prosto do mieszkania Toma. Starała się przy tym nie myśleć o zagrożeniach, jakie mogą ją spotkać. Nadal trudno było jej poruszać się po mieście samej. Miała wrażenie, że z każdego rogu ktoś zaraz wyskoczy i rzuci się na nią. Walczyła z tym. Wiedziała, że nie może zamknąć się w domu, bo to najgorsza z możliwych opcji. Prawdopodobnie już nigdy, by nie wróciła do normalności. 




Tymczasem Tom właśnie wracał do domu. Jak zwykle głowę miał pełną trosk i niewiadomych. Nie mógł skupić się na prowadzeniu auta, na szczęście zostało już mu do pokonania bardzo niewiele. Marzył już o znalezieniu się pod prysznicem i zamknięciu w swoim pokoju. Z dala od wszystkich problemów. Naiwnie wierzył, że znikną, choć na chwilę. Zapomniał tylko, że jeden z nich, mieszkał w pokoju tuż za ścianą i na imię miał Bill. Westchnął ciężko na tę myśl. 

- Cholera, co jest! - Zaklął, czując, że samochód nagle nie jedzie już, tak jak powinien. Niechętnie zatrzymał się na poboczu, by sprawdzić, co jest grane. Domyślał się, co się stało, ale jeszcze miał jakąś niewielką nadzieję, że może jednak to nic takiego i dotrze jakoś do domu. Niestety rzeczywistość, jak zwykle okazała się podła. Jedno z kół, ewidentnie było przebite. Najgorsza była myśl, że był już tak niedaleko. I akurat w tym momencie, życie postanowiło jeszcze raz pokazać mu, kto tu rządzi. - Ja pieprzę. Co jeszcze... - wymamrotał sam do siebie i nie mając innego wyjścia, otworzył bagażnik, by wyjąć z niego zapasowe koło. Miał jednak pewne wątpliwości, czy sam poradzi sobie z jego wymianą. A zdecydowanie nie chciał zostawiać w tym miejscu swojego samochodu. Mógłby zadzwonić po pomoc, ale zanim przyjadą, minie pewnie godzina. - Co za cholerny dzień! 

- Hej stary, pomóc ci? 

Odwrócił się, słysząc za sobą nieznajomy głos. Jakiś młody mężczyzna stał kilka metrów dalej, spoglądając w jego kierunku. Chyba spadł mu z nieba. 

- Byłbym wdzięczny, właśnie miałem dzwonić po kogoś. Jakbyś mógł, to byłoby super. 

- Nie ma problemu, nie jedno koło się w życiu zmieniało – rzekł chłopak, żwawo podchodząc do Muzyka. - Zaraz się z tym rozprawimy. Masz resztę sprzętu? 

- Jasne. Już wyjmuję. 

Tom był nieco zdezorientowany uprzejmością mężczyzny, ale i tak był wdzięczny światu, że pojawił się na jego drodze i nie będzie musiał iść resztę drogi na nogach a jego samochód stanie bezpiecznie w garażu. Wyciągnął więc z bagażnika lewarek oraz klucz i wraz ze swoim pomocnikiem, zabrali się za wymianę koła. We dwójkę poszło im zdecydowanie szybciej i bezpieczniej, niż miałby zabierać się za to sam. Taki z niego facet, co sam koła nie potrafi w samochodzie zmienić. Chyba czas coś zmienić w swoim życiu. 

- Wielkie dzięki za pomoc. Może mogę coś dla ciebie zrobić w ramach wdzięczności? - Zaproponował, wrzucając przebitą oponę do bagażnika. Chciał być miły. Uważał, że może to los zesłał mu tego faceta, by pokazać, że jednak jego życie nie musi być tak do końca beznadziejne i jeszcze mogą zdarzyć się dobre rzeczy. 

- Właściwie to tak – rzucił chłopak, podchodząc do niego. Tom zatrzasnął bagażnik i otrzepał dłonie, spoglądając na niego z zapytaniem. Nieznajomy w tym czasie wsunął dłoń pod materiał swojej skórzanej kurtki. - Najpierw portfel. 

W pierwszej chwili Gitarzysta w ogóle nie wiedział, o co chodzi, do chwili aż poczuł nad swoim żebrem wbijający się metal. Wytrzeszczył oczy, nie wierząc, w to, co się dzieje. Chłopak w biały dzień mierzył do niego z pistoletu. Pomijając już fakt, że najpierw mu pomógł. Zdawał sobie sprawę, że to najmniej odpowiedni moment, ale miał przeogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Jego życie ostatnio jest jednym, wielkim, nieudanym żartem. To jakaś kpina. 

- Nie każ mi długo czekać! - Szturchnął go lufą pistoletu, jednocześnie sprowadzając trochę na ziemię. Tom odłożył wszystkie głupie myśli na bok i zaczął brać sprawę na poważnie. Mimo wszystko wolał nie trafić dzisiaj do szpitala. Podniósł ręce do góry, by dać mu do zrozumienia, że nie zamierza się sprzeciwiać. 

- Spokojnie, chłopie... 

- Opuść ręce. Nie zwracamy na siebie uwagi. - Rzekł dobitnie, rozglądając się przy tym nerwowo na boki. - Dawaj ten przeklęty portfel! I wyciągnij telefon – polecił głosem, który wskazywał wyraźnie na to, iż traci cierpliwość. Tom dłużej nie zwlekając, wyciągnął z kieszeni portfel i posłusznie go oddał. W głębi narastała w nim złość, że musiał to zrobić, ale próbował cały czas myśleć o tym, że jego życie jest ważniejsze niż pieniądze. Najgorsza była świadomość, że przecież sam zapracował na to wszystko, a jakiś goguś z bronią tak po prostu sobie to zabierze i na jakiej podstawie? 

- Po co ci telefon? Na kartach masz tyle kasy, że kupisz sobie dziesięć takich... - stwierdził wyciągając swojego iphona. Zaczynał zastanawiać się, czy facet faktycznie byłby zdolny do tego, aby oddać strzał. Może to tylko jakiś pic na wodę. Wydawał się nieco zlękniony i niepewny swego. Nie było łatwo, ale odpędził pomysł, by się z nim zmierzyć. Nie będzie ryzykował. Ma przed sobą długie życie a strzał z tak bliskiej odległości mógł skończyć się tragicznie. 

- Właśnie dlatego. Zapisz mi w nim wszystkie piny do kart. I pospiesz się! 

- Już, spokojnie. 

Bez zbędnego ociągania, zaczął wykonywać jego polecenie. Może to było głupie i śmieszne, ale chciał mieć to jak najszybciej za sobą. Wrócić do domu i zgłosić to po prostu na policję. Był pewien, że go dopadną. Telefon i wszystkie karty są zarejestrowane, znajdą go w mgnieniu oka. Czy naprawdę koleś jest na tyle głupi, by nie zdawać sobie z tego sprawy? 

Mimo wszystko odczuwał lekki stres, czując przy swojej piersi broń. A co, gdyby przypadkiem palec mu się omsknął? Przełknął ciężko ślinę i rozejrzał się jeszcze ostrożnie, czy przypadkiem nie nadchodzi ktoś, kto mógłby mu jakoś pomóc i go wybawić. Choć ostatnia osoba, która właśnie się tak napatoczyła, stała teraz przed nim i groziła mu bronią... 

Serce mu stanęło a jego twarz w ciągu sekundy, przybrała kolor śnieżno białego sufitu. Nie wierzył, własnym oczom. Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. To nie mogła być ona. Każdy, tylko nie ona. Nie teraz. Szła w jego kierunku, a gdy go zobaczyła, posłała mu swój uśmiech. Czuł, że za moment zemdleje. 

- No co jest, kurwa! Pisz ten cholerny pin! 

Mia zatrzymała się kilka metrów przed nimi, dostrzegając niewyraźną minę Toma. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego tak dziwnie wygląda i z kim w ogóle jest. Wydawało jej się dziwne, że facet stoi tak blisko Muzyka. Miała wrażenie, jakby Tom kręcił głową w sposób, jakby chciał ją, od czego odwieść. Ale kompletnie nie rozumiała, co się dzieje i o co mu właściwie chodzi. 

- Tom? - Zapytała niepewnie i dopiero teraz dostrzegła w jego oczach tak wielkie przerażenie, jakiego nigdy w życiu jeszcze nie widziała. Nie minęła chwila, jak przekonała się dlaczego. 

Mężczyzna stojący przed Tomem, na dźwięk jej głosu, odwrócił się zdezorientowany i wyraźnie spłoszony. 

- Mia, nie! Odejdź stąd! 

Gitarzysta zdążył jeszcze do niej krzyknąć, nim wszystkich ogłuszył huk. 


Cdn.



Wesołych Świąt. 


2 komentarze:

  1. O kurde... Niech to będzie sen. Nie rozumiem trochę zachowania Toma, mógł poczuć się źle ale nie musiał od razu do żegnać. Czekam aż Bill zaakceptuje swojego synka :) przecież ten mały szkrab nic nie zrobił :) Tom chciał dla jakiegoś kolesia dobrze a ten z pistoletem???? Oby nikomu nic się nie stało :( czekam na kolejny rozdział Caroline

    OdpowiedzUsuń
  2. Już wiem o czym tak rozmawiałaś z Aga. Szkoda że ten dzisiejszy nóż zaatakował mnie a nie tego głupiego napastnika xd
    A poza tym focham się ze tak szybko skończyłaś. Nalegam na szybkie dokończenie tego rozdziału. Jako... Jako twoja stała czytelniczka xd
    Wesołych Świąt.
    Pozdrawiam attentionth.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze wysyłane są przed dodaniem do moderacji ze względu na spam.