środa, 22 kwietnia 2015

57. Pieprzone wszystko.

Planowany poranek, nie wiadomo nawet kiedy, zamienił się w południe. Po ostatnich wyczerpujących przeżyciach, cała trójka potrzebowała zdecydowanie więcej snu niż się spodziewali. Dlatego Gitarzysta doznał lekkiego szoku, gdy po przebudzeniu spojrzał na zegarek, który wskazywał kilka minut po jedenastej. Od razu zerwał się z łóżka, gdy rzeczywistość po raz kolejny w niego uderzyła. Nadal miał wrażenie, że czas odgrywa w tym wszystkim istotną rolę. Choć tak naprawdę chodziło jedynie o to, by nie siedzieć bezczynnie. Jakiekolwiek działanie było mu potrzebne, by móc normalnie funkcjonować w zaistniałej sytuacji. Nim jednak zdecydował się obudzić brata oraz Mię, sam postanowił się ogarnąć, zaczynając od gorącego prysznica. Nie tracił przy tym jednak zbyt wiele czasu, ponieważ każda kolejna minuta wiązała się z dręczącymi go przemyśleniami. A tych wolał unikać. Gdy był już gotowy, udał się do kuchni, żeby zaparzyć kawę. Przy okazji sprawdził, czy w lodówce znajduje się cokolwiek do jedzenia. Niestety jego przeczucia się sprawdziły i ujrzał w niej pustkę. Westchnął ciężko. Nigdy nie zrozumie, jak Bill może przetrwać bez choćby kartonu mleka w domu. Nie pozostało mu nic innego, jak udać się na małe zakupy. Przy okazji pamiętał, aby zahaczyć o aptekę. Lekarstwa dla Mii, były teraz priorytetem. Jeśli ma zostawić ją na kilka godzin samą, to musi być pewien, że będzie miała wszystko co niezbędne. Bardzo szybko udało mu się uwinąć z zakupami, w aptece uprzejma pani wydała mu odpowiednie, najlepsze według niej oraz dostępne bez recepty, lekarstwa i po tym mógł spokojnie wrócić do domu. Jak się okazało, Bill już nie spał. Muzyk zastał go wlewającego w siebie kubek kawy, co było do przewidzenia. Pokręcił tylko z dezaprobatą głową na ten widok i zaczął rozpakowywać zakupy, od razu odkładając je na właściwe miejsca.
- Zjedz coś porządnego, jeśli chcesz jechać do szpitala – mruknął w jego kierunku, sam w przelocie podjadając jedną z wcześniej kupionych przez siebie, świeżych bułek. – Zobaczę tylko co u Mii i możemy się zbierać – dodał jeszcze i zabierając ze stołu małą reklamówkę z lekami, udał się do swojej sypialni.
Ostrożnie przekraczał jej próg w obawie, że dziewczyna może jeszcze spać. Ale gdy tylko zjawił się w pokoju, jej powieki automatycznie się uniosły i ujrzał parę zielonych oczu wpatrujących się w jego osobę. Uśmiechnął się do niej i podszedł bliżej, już dużo pewniej stawiając swoje kroki.
- Jak się czujesz? – zapytał pochylając się nad nią, aby złożyć na jej czole długi, soczysty pocałunek. Przy okazji również przekonując się o tym, że nastolatka znowu ma wyższą temperaturę.
- Może być… - odparła bez przekonania.
- Po tym będzie lepiej – zapewnił ją, wyciągając z reklamówki kilka różnych opakowań z lekami. – Tylko musisz najpierw coś zjeść – zastrzegł na co ta skrzywiła się z niezadowoleniem. Ostatnie na co miała ochotę to jedzenie. Jej stan zdrowia od wczoraj zdecydowanie uległ pogorszeniu. – Poradzisz sobie? – mówiąc to, zaczął układać wszystkie leki na etażerce obok łóżka.
- Przecież nic mi nie jest. Mogę nawet jechać z wami… - oznajmiła podnosząc się lekko do pozycji siedzącej. Zupełnie ignorowała fakt, że jej głowa sprawiała wrażenie tykającej bomby. Trudno jej było zostawić Toma samego z tym wszystkim. Wiedziała ile go to kosztuje i była pewna, że będzie potrzebował wsparcia jeszcze nie raz.
- O tak, na pewno – skwitował z ironią. – Masz leżeć dzisiaj w łóżku.
- Skoro muszę… - westchnęła cicho nie chcąc go denerwować i wszczynać niepotrzebnych dyskusji. Miał już na głowie wystarczająco dużo zmartwień, może to i lepiej, że dziś pojedzie do szpitala sam i nie będzie przynajmniej myślał o jej samopoczuciu.
- Kochanie, nie bądź smutna… Szybciej wyzdrowiejesz jeśli dziś zostaniesz w łóżku. Nie mogę ci pozwolić wrócić do domu w takim stanie.
- Wiem, nie przejmuj się tym. Dam sobie radę – zapewniła go posyłając mu lekki uśmiech. – Leć już. Pozdrów ode mnie swoją mamę… O ile w ogóle to dobry pomysł – stwierdziła marszcząc przy tym brwi. Pamiętała, że ich ostatnie spotkanie nie skończyło się zbyt dobrze. Może lepiej, by nie przypominała sobie o jej istnieniu..?
- Dobrze. Pamiętaj, żeby coś zjeść. W kuchni masz wszystko… Czuj się jak u siebie – polecił składając na jej ustach krótki pocałunek. – Wrócę za kilka godzin.
- Nie spiesz się.
- Odpoczywaj grzecznie i dzwoń, gdyby coś się działo – poprosił jeszcze na odchodnym, na co jedynie skinęła mu głową. Oczywiście nie uważała by cokolwiek miało się dziać. Tom naturalnie troszczył się o nią, jak zawsze nad wyraz. Ale to chyba normalne. Sama postąpiłaby podobnie w odwrotnej sytuacji. Miłość lubi odbierać zdrowy rozsądek, niemniej to wciąż jest na swój sposób piękne.
Kiedy tylko wyszedł, dziewczyna zakopała się z powrotem w pościeli, marząc o tym, by przespać ten cały dzień i obudzić się już w lepszym stanie. To nie było jednak takie proste. Tym bardziej, że w głowie cały czas miała zatroskany głos Toma, który przypominał jej o śniadaniu oraz lekarstwach. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby tego zlekceważyć.
Po kilkunastu minutach przewracania się z boku na bok, w końcu zwlekła się z łóżka. W mieszkaniu panowała cisza wskazująca na to, że Bliźniacy już wyszli. Dziwnie się czuła przebywając samotnie na ich prywatnym terytorium. Nie należała do ludzi, którzy bezwstydnie potrafili przekraczać granice cudzej prywatności. Miała poczucie, że są rzeczy, z których nie powinno się obdzierać siłą, nawet najbliższych sobie osób. Dlatego nawet po ich kuchni poruszała się z niebywałą ostrożnością.
Zaczęła od zaparzenia sobie herbaty, która akurat leżała na wierzchu więc nie musiała nawet szukać jej po szafkach. Nie była głodna albo raczej, nie miała na nic ochoty przez swoje złe samopoczucie, niemniej musiała zjeść cokolwiek, by dodać sobie po pierwsze trochę energii a po drugie, by móc przyjąć lekarstwa. Kanapka z masłem była tego poranka idealną opcją na śniadanie. W międzyczasie znowu zaczęła myśleć o mamie Toma i o nim samym. Zastanawiała się, jak chłopak sobie dzisiaj poradzi. Martwiła się o niego. Ostatnio coraz częściej wydawał jej się taki… kruchy, nieporadny. Choć bardzo się starał, nie radził sobie z tym wszystkim co na niego spadło. Nie zasługiwał na to. Ale chyba pora się przyzwyczaić, że los nie zważa na ludzkie uczynki. Bez względu na to, czy ktoś jest dobry, czy zły i tak dostanie swoją porcję cierpień oraz problemów. Szkoda, że nie zawsze to się równoważy ze szczęściem.
Westchnęła głęboko, drobnymi kęsami zjadając przygotowany przez siebie, skromny posiłek i popijając go gorącą herbatą. Jej spowolnione ruchy sprawiły, że zajęło jej to znacznie więcej czasu niż zamierzała na to poświęcić. Naprawdę było kiepsko z jej zdrowiem. Po kilku minutach, gdy w końcu udało jej się wmusić w siebie jedną kanapkę, wstała, by posprzątać po sobie. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest osłabiona. Szybko więc wróciła do sypialni Toma. Naszpikowała się zakupionymi przez niego lekarstwami, po czym weszła pod kołdrę. Nie zdążyła jednak nawet zamknąć oczu, kiedy po mieszkaniu rozległ się donośny dźwięk dzwonka, oznajmiający, że ktoś stoi za drzwiami.

Szpital.

Tykanie naściennego zegara wydawało się być wyjątkowo irytujące dla Gitarzysty, który od kilku minut bezczynnie siedział w gabinecie lekarza i obserwował jedynie, jak ten przegląda w skupieniu jakieś papiery. Z minutę na minutę coraz bardziej tracił swoją cierpliwość a starszy mężczyzna siedzący za biurkiem nie wydawał się zbytnio spieszyć. Czy naprawdę tylko jemu tak cholernie zależało na czasie..? Może to faktycznie było idiotyczne. Może coś sobie wmówił. Ale miał ostatnio nieodparte wrażenie, że sekundy mijają w dużo szybszym tempie niż zwykle. I że każda następna przybliża jego matkę do znalezienia się w drewnianej trumnie na cmentarzu w Loitsche.
- Rozumiem pana zaangażowanie, panie Kaulitz. Chce pan dla swojej matki, jak najlepiej… - Tom zamrugał powiekami wyrwany z zamyślenia, gdy lekarz w końcu przerwał panującą w pomieszczeniu ciszę. Nareszcie. Zdążył już zapamiętać ze wszystkimi szczegółami kolor ścian, mebli a nawet ułożenie długopisów na biurku. – ale gwarantuję panu, że zmiana kliniki nie jest tutaj żadnym priorytetem ani tym bardziej, czynnikiem, który mógłby poprawić stan zdrowia pani Trümper.
- Przeniesienie może go pogorszyć? – zapytał rzeczowo, nie zamierzając nawet brać pod uwagę opinii lekarza, jeśli nie miałaby ona związku ze zdrowiem jego matki.
- Nie…
- Więc w czym problem? Proszę załatwić wszystkie formalności. Chcę zabrać ją już dzisiaj – oświadczył, dając jednocześnie do zrozumienia, że nie zmieni swojej decyzji. Postanowił zapewnić Simone najlepszą opiekę medyczną w kraju i osobiście tego dopilnuje.
- Oczywiście. Z tym, że pana mama nie jest ubezwłasnowolniona. To do niej należy decyzja – zaznaczył, co już całkowicie nie spodobało się muzykowi. Miał prosić swoją matkę, by zechciała się przenieść do najlepszej kliniki w Niemczech..? Oczywistym było dla niego, że nie powinna mieć co do tego żadnych obiekcji. Najwyraźniej jednak jego osobiste odczucia w tym przypadku nie wystarczą i ktoś będzie musiał zapoznać Simone z jego planami. Już nawet wiedział kto to będzie.
- Rozumiem. Proszę dać nam chwilę… ale może pan w międzyczasie zacząć już przygotowywać papiery – stwierdził pełen przekonania i podniósł się ze swojego miejsca. – Niedługo tu wrócę – zastrzegł jeszcze nim opuścił gabinet.
Gdy tylko znalazł się na korytarzu, od razu zaczął poszukiwać wzrokiem Billa. Na szczęście, ten szedł akurat w jego kierunku chcąc zapewne dowiedzieć się czegoś nowego o stanie zdrowia ich matki. Tom jednak miał na uwadze nieco inne tematy do rozmowy na chwilę obecną.
- I co ci powiedział? – Blondyn stanął przed nim, wbijając w niego swoje przejęte spojrzenie. Jego oczy od kilku dni nieustannie były rozbiegane i świeciły niezrozumiałą pustką. Z trudem mógł w ogóle w nie patrzeć. Unikał kontaktu wzrokowego z bratem, jak ognia. Ten widok wzmacniał tylko ból, który sam odczuwał.
- Musimy… - zawiesił się na chwilę, zastanawiając się, czy użył odpowiedniej formy tego słowa, po czym odchrząknął, zabierając ponownie głos. – Musisz z nią porozmawiać i powiedzieć jej, że chcemy ją przenieść do lepszego miejsca.
- Och, a ty dalej swoje, Tom… - Wokalista westchnął ciężko. W przeciwieństwie do swojego brata, nie uważał zmiany szpitala za priorytet w tej sytuacji. Wiedział jednak, że nie przemówi mu do rozumu. Jak Tom sobie coś wmówi i się na to uprze, to nie ma mocnych. To była jego osobista walka. Sam zapewne do końca nie wiedział o co właściwie walczył. Nie mógł jednak przestać, nie mógł się poddać. – Dobrze, pogadam z nią – zgodził się po chwili, widząc jak bliźniak przeszywa go swoim spojrzeniem na wskroś.
- Zrób to teraz, Bill…
- W porządku. Chodź ze mną, nie zajrzałeś do niej jeszcze ani razu – zauważył a Tom poczuł, jak coś ściska go w żołądku na samą myśl o spotkaniu z matką. To prawda, nie wszedł do jej sali nawet na moment. Cały czas przebywał na korytarzu albo krążył po gabinetach specjalistów, wykonywał telefony. Zajmował się wszystkim tylko nie swoimi relacjami z Simone.
- Muszę jeszcze zadzwonić do kliniki… - rzucił, co brzmiało jedynie jak kolejna wymówka. Miał tego świadomość i Bill również. – Za chwilę przyjdę… - uzupełnił i sięgnął do kieszeni po swój telefon, by przekonać tym najbardziej chyba samego siebie. Wokalista westchnął tylko ciężko i nie mówiąc nic więcej, udał się do sali, w której leżała ich mama. Nie mógł zmusić Toma do zobaczenia się z nią. Naprawdę starał się go rozumieć, ale czasem i jego to przerastało. Gubił się w tym chaosie, który Tom sam tworzył wokół siebie swoim nielogicznym postępowaniem.
„Jak się czujesz?”
Mężczyzna wystukał krótką wiadomość na swoim telefonie, po czym wysłał ją do Mii. A gdy jego Bliźniak zniknął za jednymi z drzwi, schował telefon z powrotem do kieszeni. Spojrzał w kierunku pomieszczenia, w którym leżała Simone i nie mógł zdobyć się na to, by uczynić choć jeden krok do przodu. Niewidzialna siła blokowała go całego. Ściskała za nogi, ręce, czasem czuł, jakby nawet za szyję. Dusił się. Nie umiał się przełamać i poradzić sobie z tym. Bał się stanąć z nią twarzą w twarz  po tym wszystkim co między nimi zaszło. Bał się spojrzeć w jej oczy, gdy stan jej zdrowia był tak poważny. Stała na krawędzi, wiedział o tym. Miał również świadomość, że być może to jest jedna z niewielu szans na ich pojednanie. Może to jedna z niewielu szans na to, by mógł jeszcze w ogóle się z nią kiedykolwiek zobaczyć.
Impuls, który w niego uderzył zmusił go w końcu do ruszenia się z miejsca. Przypływ  tej siły nie trwał jednak zbyt długo. Kiedy tylko dotarł pod właściwe drzwi, na nowo poczuł, jak coś dosłownie go paraliżuje a jego dłoń zawisła w powietrzu, tuż nad klamką. Nie zrobi tego. Wiedział, że tego nie zrobi. Zacisnął mocno powieki biorąc głęboki oddech i łudząc się, że to w czymkolwiek mu pomoże. Nie pomogło. Zupełnie nie wiedział co się z nim dzieje, dlaczego reaguje, aż tak mocno. Naprawdę nie był  w stanie nawet drgnąć. Przerastało go to, z minuty na minutę coraz bardziej. Czuł to każdą cząstką swojego ciała. I im dłużej tak stał w bezruchu, z natłokiem myśli wypełniającym jego głowę, to uczucie zamieniało się w niewyobrażalny ból.
- Kurwa, kurwa, kurwa… - wyszeptał zaciskając dłonie w pięści i zrobił krok w tył, gdy dotarły do niego bliżej niezidentyfikowane dźwięki zza drzwi. Jak się okazało to Bill wychodził z sali. Po chwili stał już przed nim zdziwiony, że Tom znajduje się tak blisko wejścia. Mało brakowało a dostałby od niego drzwiami. Przyjrzał mu się uważniej, z przerażeniem dostrzegając, jak jego twarz zbladła. Wyglądał, jak trup.
- Dobrze się czujesz? – dotknął niepewnie jego ramienia, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Ten skinął tylko niemrawo głową, nie zamierzając mu się z niczego zwierzać. Uznał to za swoją porażkę. Z tym także nie potrafił sobie poradzić.
- I co? – mruknął spoglądając na niego nieprzytomnie.
- Powiedziałem jej o wszystkim – rzekł a z tonu jego głosu już można było wywnioskować, że coś nie poszło po jego myśli. – Odmówiła. Powiedziała, że nie potrzebuje tego. Że jest jej tutaj dobrze i nie będzie brała od nas żadnych pieniędzy.
- Co? – wydukał czując, jak ciśnienie we  krwi gwałtownie mu wzrasta. Nie brał w ogóle pod uwagę takiej opcji. Nie tylko go to zaskoczyło, ale jeszcze bardziej rozzłościło. – Przecież nie daję jej żadnych pieniędzy, do cholery. Chcę tylko wyciągnąć ją z tego gówna!
- Tłumaczyłem jej wszystko… ale jest równie uparta co ty – skwitował wymownie. Tom rzucił mu swoje wściekłe spojrzenie, zupełnie nie wiedząc, co teraz robić. Jego idealny plan, który sobie tworzył starannie od wczoraj właśnie się rozpadał i nie miał już nad tym żadnej kontroli. Nie tak miało być. – Tom… przecież to nie koniec świata. Ten szpital jest naprawdę dobry… Tutaj też ją z tego wyleczą.
- Przestań pieprzyć! – fuknął kompletnie nie przyjmując do wiadomości tego, co próbował przekazać mu blondyn. – Jeśli możesz zrobić wszystko co się da, to robisz to. Wszystko. Wszystko, Bill. To było wszystko, co możemy zrobić w tej pierdolonej sytuacji! Dać jej najlepszą opiekę!
- To ty przestań – syknął, tracąc już resztki swojej cierpliwości. Teraz to on patrzył na niego rozwścieczony i nie zamierzał dłużej traktować go ulgowo. – Wiesz czego ona potrzebuje? Cudu! Cholernego cudu. A nie najlepszej kliniki! A jedyne co my możemy zrobić, to przy niej, kurwa, być.  To jest wszystko co możesz dla niej zrobić. Będąc tam, w tej cholernej sali, przy jej łóżku. A nie wrzeszcząc na korytarzu i próbując odkupić swoje winy płacąc za najlepszą opiekę na świecie! – wyrzucił z siebie nie zastanawiając się nad tym ani przez chwilę. Doskonale wiedział co mówi, bo tkwiło to w nim już od dłuższego czasu. Nie chciał jednak burzyć wizji brata. Miał nadzieję, że to wszystko jakoś mu pomoże, że dzięki temu będzie czuł się lepiej. Ale wcale tak nie było. Zatracał się w swoich wymysłach. Osiągał zupełnie odwrotne efekty od zamierzonych.
Gitarzysta patrzył na niego jedynie w milczeniu. Widział jak zaciska mocno zęby a jego oczy w ciągu sekundy zapełniają się łzami bezsilności. Chciał go jeszcze uspokoić, powiedzieć coś, co mogłoby go wesprzeć. Zagarnąć w swoje ramiona, ale Tom nie dał mu nawet na to szansy. Odwrócił się napięcie i odszedł od niego szybkim krokiem.
Bill miał rację. Co do słowa. Oczywiście, że ją miał. A on wiedział, że jedyne, co może zrobić dla swojej matki, jest dla niego na ten moment nieosiągalne. Bo był tchórzem. Nie potrafił się przełamać. Nie umiał otworzyć tych cholernych drzwi, przekroczyć progu przeklętej sali. Wejść tam i spojrzeć jej w oczy. Po prostu nie umiał.
A to było pieprzonym wszystkim.


Cdn. 

Jest tu ktoś jeszcze?
Bo ja wciąż tak ;)

7 komentarzy:

  1. Ja jestem! :D jak zawsze :D
    Odcinek długo wyczekiwany ale świetny! Strasznie mi się podoba jak Tom jest taki opiekuńczy dla Mii. To jest słodkie. Współczuje im sytuacji z mamą. Ale mam nadzieję, że będzie lepiej ;)

    Kocham Twoje opowiadania :D:*

    Czekam na następny odcinek ;)
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jestem zawsze! Choć nie zawsze komentuje.
    Co do opowiadania to genialne. Już się nie mogę oczywiście doczekać kolejnego odcinka. Mia powinna go zmobilizować lub przekonać go do wejścia. Wydaje mi się, że Simone nawet by się ucieszyła z jego wizyty.
    Życzę dużo weny. Pozdrawiam Attention.

    OdpowiedzUsuń
  3. W Twoich opowiadaniach sprawdza się to powiedzenie - "Wszystko co dobre szybko się kończy". I kurde ale uciełaś, teraz nie wiem, komu Mia otwiera drzwi. :D Pisz szybciutko! Wgl dużo weny i w ogóle ;******

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja zawsze jestem :) ciesze się że jest kolejny rozdział... Tom taki słodki i opiekuńczy dla Mii, w ogóle ciekawe kto tam przyszedł do nich. Czekam na kolejny rozdział i życzę weny :) Caroline

    OdpowiedzUsuń
  5. coraz bardziej w tym opowiadaniu brakuje ich przyjaciół. KOCHAM TO OPOWIADANIE

    OdpowiedzUsuń
  6. Tom jest słodki i opiekuńczy... :) Życzę weny i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze wysyłane są przed dodaniem do moderacji ze względu na spam.