czwartek, 5 marca 2015

56. Przeznaczenie.

Ten poranek wyjątkowo nie należał do najciekawszych. I z pewnością przyczyniła się do tego rozmowa z Billem. Informacje, jakie przekazał bratu doszczętnie zniszczyły mu dobry nastrój. Na nowo przywróciły nieprzyjemne wspomnienia i dodatkowo sprawiły, że czuł się rozdarty w środku. Rozdarty między swoim gniewem i upartością a zdrowym rozsądkiem oraz sumieniem. Po tej rozmowie stał się ponury i milczący. Mia z trudem wydobyła od niego wiadomość o tym, co się stało. Niemniej, tyle jej też wystarczyło, by zrozumieć jego późniejsze zachowanie. Niestety nie mogła zbyt wiele z tym zrobić. Nie chciała się zbytnio narzucać, czy w jakiś sposób na niego naciskać. Zdawała sobie sprawę, że chłopak potrzebuje trochę czasu, żeby oswoić się z tym wszystkim. Tyle, że w tym wypadku tego czasu nie było. Dlatego tym bardziej ją to gnębiło. Nie chciała, aby Tom musiał żałować kiedyś swojej decyzji. Sama była w podobnej sytuacji, ze swoim bratem. I nie miała wątpliwości, że gdyby nie zdecydowała się wtedy na wyciagnięcie w jego kierunku ręki, a coś poszłoby nie tak, nigdy więcej już by go nie mogła nawet zobaczyć… To nie jest coś, co można sobie wybaczyć. Z czym można normalnie żyć. Bo za tymi wszystkimi niedoskonałościami, wadami, przykrymi słowami, odpychającymi gestami… zawsze kryje się człowiek. A rodzice czy rodzeństwo, to bez wątpienia najbliżsi ludzie dla każdego.
Nie rozmawiali zbyt wiele. Przyczyniało się do tego również niewyspanie z powodu wczesnej pobudki przez telefon od Wokalisty. Wbrew pierwszym myślom zarówno Mii, jak i Billa… Gitarzysta wcale nie zerwał się z łóżka i nie wsiadł w samochód, by wracać do Niemiec. On po prostu odłożył komórkę i położył się z powrotem, przytulając głowę do poduszki. Dziewczyna wiedziała, że to wcale nie jest jego obojętność. Znowu chował wszystkie uczucia do siebie. Nie potrafił się tym od razu podzielić, nie potrafił też podjąć odpowiedniej decyzji. To była akurat jedna z niewielu rzeczy, w których mogła mu jakoś pomóc. Niekoniecznie mówiąc co ma robić, ale po prostu dzieląc się z nim swoimi odczuciami i doświadczeniami. Nie zrobiła tego jednak od razu. Pozwoliła mu na chwilę słabości, bo czuła, że właśnie tego potrzebował. Przez te kilka godzin, po prostu z nim była, towarzysząc mu w milczeniu. Bezczynność nie jest prostą rzeczą, gdy ma się świadomość, że ukochana osoba cierpi od wewnątrz i nie można na to w żaden sposób zaradzić.
Dopiero przy śniadaniu postanowiła delikatnie poruszyć temat. Nie mogła dłużej patrzeć na jego przygaszoną twarz pogrążoną w zamyśleniu. Miała nadzieję, że jeśli się wygada choć trochę mu ulży. W każdym razie musiał wiedzieć, że nie jest z tym sam. Nie musi być. Będzie z nim niezależnie od decyzji, jakie podejmie. Zawsze po jego stronie.
- Może dziś wybierzemy się na łyżwy? – odezwał się w pewnej chwili, jako pierwszy przerywając ciszę. Nastolatka uniosła na niego swoje zdziwione spojrzenie. Właściwie mogła się tego spodziewać. Oczywistym było, że będzie chciał zająć sobie czas czymkolwiek, by tylko nie myśleć. A najlepiej udawać, że zupełnie nic się nie wydarzyło. To nie była dobra droga, wiedziała o tym. I chyba czas, żeby go o tym uświadomić. Niekoniecznie subtelnie.
- Myślę, że powinniśmy jednak wrócić – rzekła nieśmiało, obawiając się trochę jego reakcji. Nie lubiła, gdy jego oczy były ciemne a twarz pochmurna.
- Dlaczego? Mamy jeszcze kilka dni wolnego – mruknął wbijając widelec w sałatkę, którą miał na talerzyku przed sobą. Mia westchnęła cicho. – Jeśli chodzi ci o tę sytuację z moją matką, nie musisz się przejmować. Złego diabli nie biorą.
Poczuła jak przechodzi ją zimny dreszcz, gdy dotarły do niej jego słowa. Nie, to nie był on. Nie pozwoli mu stać się bezwzględnym, zimnym dupkiem. Nigdy nie założy już tej maski. Nie przy niej.
- Tom – zwróciła się do niego ze stanowczością i odsunęła od stołu, by wstać. Gitarzysta wbił w nią swoje czekoladowe spojrzenie, uważnie śledząc jej ruchy. Przez moment miał wrażenie, że po prostu teraz zostawi go i wyjdzie. Zdawał sobie sprawę z tego, że się nie popisał. Może nawet przegiął. Rozsądne myślenie jednak nie było dziś jego mocną stroną.
Mógł odetchnąć z ulgą, gdy dziewczyna jedynie zrobiła kilka kroków w jego kierunku. Bez słowa ujęła jego twarz w dłonie, unosząc lekko głowę ku górze i wpatrując się w jego oczy. Jedyne czego potrzebował to odrobina czułości, która stopi taflę lodu porastającą jego serce.
- Wiem, przepraszam – powiedział cicho, jeszcze zanim ta zdążyła otworzyć usta. – Ja… po prostu nie wiem co mam robić – dodał i objął ją rękoma w pasie, przytulając głowę do jej brzucha. Znowu znalazł się  w beznadziejnej dla siebie sytuacji i nie było to zdecydowanie coś, z czym umiał sobie dobrze radzić. Czuł się jednak dużo lepiej mogąc się do kogoś na chwilę przytulić, zamknąć oczy i odetchnąć głęboko.
- Wiem, rozumiem cię – Pogładziła delikatnie dłonią jego kark, pomagając mu się uspokoić. – Nie mogę ci powiedzieć co powinieneś zrobić, czy do czegokolwiek zmusić. To musi wyjść od ciebie. Ja tylko… nie chcę, żebyś cierpiał. Wiem, że twoja mama zadała ci wiele bólu. Sama chyba nie umiałabym sobie z tym poradzić na twoim miejscu. Ale ty wiesz, że jesteś inny… Wiesz, jaki jesteś. Wiesz kim jesteś. I nie jest ważne, co inni o tobie myślą. Nie jest ważne co mówią. Chodzi o to byś ty widział w sobie tego właściwego człowieka, którym jesteś. By widzieli go w tobie ludzie, którzy chcesz by widzieli. A jeśli są tacy, co jeszcze nie potrafili tego dostrzec… To im to po prostu pokaż. Niech zobaczą, jakim jesteś wspaniałym człowiekiem. Niech zobaczą, że jesteś ponad to. Ponad wszelkie żale i złości, ponad wszelkie brudne słowa… - mówiła cicho i powoli pozwalając mu się oswoić z każdym słowem, zapisać je w jego pamięci. Nawet nie zdawała sobie sprawy z jaką zachłannością je pochłaniał całym sobą. Słuchał jej ze łzami w oczach. Wiedząc, że ma rację. A co najważniejsze, że ona właśnie widzi w nim tego, którym w rzeczywistości jest. – I naprawdę nie musisz robić zbyt wiele…
- Powinienem tam po prostu być… - szepnął unosząc na nią swoje spojrzenie. Nie musiała mu odpowiadać. Wszystko widział w jej oczach. – Zepsuję nam ferie…
- I tak nigdy w życiu lepszych nie miałam – uśmiechnęła się do niego. – Pojadę tam z tobą, dobrze?
- Dziękuję – chwycił ją za dłonie z czułością obdarowując je pocałunkami. – Już chyba nie umiem bez ciebie funkcjonować…
- Myślę, że dałbyś radę – zaśmiała się mrużąc przy tym zabawnie oczy. – ale powinniśmy się już zbierać. Podróż trochę trwa…
- Dobrze. Zadzwonię jeszcze do Billa.
- To ja pozbieram nasze rzeczy – oznajmiła całując go jeszcze w czoło i odsunęła się, by wykonać wcześniej wyznaczone przez siebie zadanie. Tom uśmiechnął się tylko i z ciężkim westchnieniem sięgnął po telefon. Było mu lepiej, ale to wciąż nie było jeszcze to całkowite uczucie spokoju. Nadal czegoś w głębi mu brakowało, coś doskwierało. Może to minie, gdy już znajdzie się w szpitalu. Dużą ulgę przynosił mu fakt, że Mia chciała jechać tam z nim. Przyda mu się jej wsparcie. Patrząc na nią będzie cały czas pamiętał o tym co mówiła. Będzie czuł się pewnie. Czyli tak jak powinien.


Niemcy, kilka godzin później. Szpital.


Długa podróż, po kilku nużących i wyczerpujących godzinach, nareszcie dobiegła końca. Nie rozmawiali podczas niej zbyt wiele. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach, przeżywając zaistniałą sytuację z osobna. Bo nawet, gdy mieli siebie, musieli przez chwilę pobyć z tym zupełnie sami. Wiedzieli już, że lekarze podejrzewali u mamy Bliźniaków nowotwór żołądka. Nie znali szczegółów, lecz to nie było konieczne, by domyślić się jak bardzo jest to poważne. Najgorsze w tym wszystkim było, że to jeden z najczęściej zabijających nowotworów. Tom czuł jak coś ściska go za gardło, za każdym razem, kiedy te myśli nawiedzały jego umysł. Mimo że nie miał dobrych kontaktów z rodzicielką, nie życzył jej śmierci. I nie wyobrażał sobie, żeby miało jej nagle nie być. To chyba było oczywiste, był jej synem. A Mia miała rację co do słowa. Nie mógłby podjąć teraz innej decyzji. Zapewne, gdyby nie jej pomoc, zwlekałby z tym. Potrwałoby to może kilka dni, ale wcześniej czy później i tak by się otrząsnął. Bo nie był człowiekiem, który potrafi na dłuższą metę topić się we własnym żalu, tracąc przy tym zdrowy rozsądek. Nie był człowiekiem, który potrafił w potrzebie, bez mrugnięcia okiem, opuścić najbliższych. Przeszłość przestawała mieć znaczenie.  O pewnych rzeczach nie da się zapomnieć, ale również nie trzeba nimi nieustannie żyć.
Niepewnie przekraczał oddział onkologii, zupełnie nieświadomie ściskając przy tym dłoń swojej dziewczyny. Denerwował się i sam nie wiedział już, co było tego głównym powodem. Choroba matki, czy w ogóle samo spotkanie z nią. Widok roztrzęsionego Billa na korytarzu tylko pogorszył sytuację. Dawno nie widział go w takim stanie a Mia, po raz pierwszy. Obydwojgu serca drżały z niepokoju, gdy podchodzili do niego. Tom starał się zachowywać zimną krew, myśleć trzeźwo. Przecież jeszcze nie wydarzyło się nic strasznego… Jeszcze nawet nie usłyszeli ostatecznej diagnozy. Nie powinni zachowywać się tak, jakby już nadeszło najgorsze.
- Bill…- Gitarzysta wypowiedział imię brata spoglądając na niego niepewnie. Jego czekoladowe tęczówki wypełnione były łzami. Patrzył na niego w tak specyficzny sposób, że nie musiał używać żadnych słów, by Tom domyślił się, iż wszystko już jest jasne. Wokalista po prostu nie chciał mu tego przekazywać telefonicznie. I słusznie…
Zacisnął dłonie w pięści przenosząc swój wzrok na lekko obdrapaną ścianę. Czuł jak wzbiera się w nim złość. Złość na przeklęty los, który cały czas uparcie próbuje zaburzać spokój w jego życiu. Nie mógł uwierzyć, że to właśnie musiało przytrafić się jego matce. Nikt nie zasługiwał na takie cierpienie i bolało go niemiłosiernie, że ktoś z jego bliskich będzie musiał się z tym zmagać.
Opadł na plastikowe krzesło pod ścianą, nie wiedząc co innego ze sobą począć w tym momencie. W jego głowie panował istny mętlik, nie wspominając o uczuciach. Nie umiał nawet wesprzeć roztrzęsionego brata. Nie potrafił zrobić niczego. Bo czy w takiej sytuacji można cokolwiek..? Na szczęście nie był z tym sam. Obydwoje nie byli. Podczas, gdy on próbował zebrać w sobie siły, by się w końcu ogarnąć, Billem zajęła się Mia. Chłopak niemal od razu wylądował w jej ramionach nie wahając się ani chwili. Potrzebował tego.
- Powiedzieli, że to jest typ jelitowy… - Choć powiedział to cicho, w materiał kurtki dziewczyny, Tom usłyszał doskonale każde słowo.
- I co to niby znaczy? – mruknął wciąż nie mając w głowie żadnej pozytywnej wizji.
- Że niby jest lepiej – Bill odsunął się od Mii, spoglądając w kierunku bliźniaka. – Nie jest dziedziczny… i są lepsze rokowania…
- Trzeba będzie przenieść ją do lepszej kliniki – skwitował po chwili starszy Kaulitz i podniósł się ze swojego miejsca. W końcu go olśniło a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie zamierzał jednak tego analizować. Chciał po prostu zrobić cokolwiek… Cokolwiek, czyli wszystko co w jego mocy, by Simone wyzdrowiała. – Dobra… Jest już późno. Ty tu pewnie siedzisz od wczoraj, więc zabieram cię teraz do domu. Jutro się wszystkim zajmę – zarządził z pełną determinacją podchodząc do brata i ułożył dłoń na jego ramieniu, chcąc dodać mu tym otuchy. – Bill, wyleczymy ją. To jeszcze nie jest wyrok…
- Wiem… - skinął niepewnie głową. Bardzo chciałby mieć w sobie tyle pewności co jego brat. Dla niego jednak to wszystko nie było takie proste. Wiedział, że żadne pieniądze nie sprawią cudu. Leczenie wszędzie wygląda tak samo. Nawet najlepsza klinika na świecie może zawieść. Nie chciał jednak dzielić się tym z Tomem. Bo to była jego mała nadzieja i nie miał prawa mu jej niszczyć. Poza tym, zdawał sobie sprawę ile to wszystko musiało go kosztować. Przełamał się. Był tu i robił wszystko, żeby uratować ich mamę.
- To teraz zbieraj się, musisz się wyspać.
Bez zbędnych dyskusji, cała trójka skierowała się do wyjścia. Wiedzieli, że spędzając noc w szpitalu, w niczym nie pomogą. Potrzebowali odpoczynku, w szczególności Bill, który nie widział swojego łóżka od dwóch dni. Dla niego czas całkowicie się zatrzymał poprzedniego wieczora. Czuł się zbyt słaby na to, żeby ogarnąć całą tą sytuację. Od dawna nic tak bardzo go nie złamało. I choć zawsze wierzył w cuda, tym razem nie potrafił. Nawet jemu czasem zdarzało się po prostu zwątpić.
Całą drogę powrotna milczał, siedząc z tyłu i opierając się czołem o zimną szybę. Jego spojrzenie było puste i beznamiętne. Nawet nie rejestrowało tego, co działo się za oknem. Po prostu patrzył przed siebie bez celu. Ironią losu było to, że zawsze w takich sytuacjach w głowie pojawiają się cudowne wspomnienia, które ukazują jak wiele człowiek może stracić. To jeszcze bardziej rozdziera serce i nie można zrobić niczego, by było lepiej. Ludzie umierają… każdego dnia. Jest to naturalną koleją rzeczy. Wiedział o tym. Od zawsze… Pamiętał przecież rodzinne pogrzeby. Do tego, teraz był dorosłym facetem. Dorosłym, dojrzałym facetem. I nagle przestał rozumieć. Nagle nie wiedział, dlaczego. Nagle nie umiał sobie z tym poradzić. Tak po prostu…
- Bill, przestań o tym myśleć – Głos brata sprowadził go na chwilę na ziemię. Zobaczył wtedy jego przeszywające spojrzenie w przednim lusterku. Tom nie musiał o nic pytać, doskonale znał wszystkie myśli Wokalisty. – Nikt nie umrze, rozumiesz?
- Przecież… - zawahał się, sam nie wiedząc co powiedzieć. – Wiem…
- Więc po prostu przestań.
Bill skinął tylko głową. Dla świętego spokoju. Reakcja jego Bliźniaka wciąż nie była odpowiednia. Bronił się przed rzeczywistością. Usilnie blokował w sobie świadomość tego, co ich czeka. Może tak było łatwiej, ale to nie będzie trwało wiecznie. W końcu pęknie. A wtedy może sobie nie poradzić z kumulacją tych wszystkich uczuć, których tak bardzo się teraz wypiera. Nie mógł go jednak zmusić. Być może to był jego sposób na przetrwanie tego. Być może jedyny, który pozwoli mu na zachowanie zimnej krwi i odpowiednie działanie, by jak najlepiej pomóc ich matce.


Berlin, Niemcy.


Jedynym źródłem światła w sypialni Muzyka, był blask ulicznych latarni wpadający do pomieszczenia przez niezasłonięte okna. Nie miał głowy do tego, by zajmować się takimi błahostkami. Właściwie było już mu wszystko jedno. Bez przerwy myślał tylko o matce i o tym, co może zrobić, żeby jej pomóc. Żałował, że było już zbyt późno, aby dzwonić po szpitalach. Chciał znaleźć dla niej jak najlepszą klinikę. To był dla niego priorytet. Naiwnie wierzył, że zmiana lekarzy i szpitala, zdziała dla niej cuda.
Choć wiedział, że ta jedna noc niczego nie zmieni i tak nie mógł się uspokoić, by pójść normalnie spać. Siedział, bezczynnie na kanapie już od dobrej godziny i jakoś nie potrafił się z niej ruszyć, by zrobić cokolwiek. Udało mu się położyć brata a dla odmiany sam teraz siedział i przeżywał. Może to działa właśnie w ten sposób, że gdy jeden z nich śpi, drugi przejmuje wartę i czuwa. By przypadkiem te wszystkie przygnębiające wizje i uczucia nie zdążyły odejść zbyt daleko.
- Tom… - Głos Mii wyrwał go na chwilę z głębokiej zadumy. Uniósł swoje niewyraźne spojrzenie na dziewczynę, która właśnie zmierzała w jego kierunku z kubkiem gorącego kakao w ręce. Posłał jej swój słaby uśmiech, gdy usiadła obok niego i podała mu wcześniej przygotowany przez siebie napój.
- Dziękuję – odparł z wdzięcznością, przejmując od niej kubek. Dobrze, że miał jeszcze ją. Ostatnio to Mia myślała właściwie za niego o wszystkim tym, o czym sam zapominał lub czego po prostu nie zauważał.
- Nie będziesz dziś spał?
- Na razie się na to chyba nie zapowiada – mruknął ponuro a nastolatka ostrożnie ułożyła głowę na jego ramieniu, obejmując go rękoma w pasie. Muzyk westchnął cicho całując ją we włosy. Wszystko wydawało się zmieniać na lepsze, gdy była przy nim. Jego wiara wtedy umacniała się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Była jego małym cudem, który pozwalał mu wierzyć w istnienie kolejnych. Bo przecież ona niegdyś była dla niego czymś niemożliwym… a jednak miał ją. Rozświetlała mu życie. Zupełnie, jakby spotkał swojego własnego, żywego anioła. Może tak było. Przecież ludzie tyle mówią o przeznaczeniu. O tym, że nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny. Że wszystkie wydarzenia mają jakiś swój cel. Co prawda, często niezrozumiały… ale mają. Nadszedł moment, kiedy i on musiał chwytać się wszystkiego. Każdej najmniejszej nadziei. Nawet jeżeli miałby stać się przez to naiwnym głupcem. Potrzebował nim być. – a ty dobrze się czujesz? – zapytał zerkając na nią z troską. Czuł bijące od niej ciepło, ale miał wrażenie, że było zdecydowanie zbyt nienaturalne.
- Mhm… czemu pytasz? – odparła cicho, nie odrywając nawet głowy od jego ramienia. Była wykończona, ale nie potrafiła tak po prostu pójść spać, gdy Tom zadręczał się w samotności. Nie mogła nic dla niego zrobić. Bo nikt, w żaden sposób, nie potrafił zmienić rzeczywistości. Chciała więc po prostu trwać u jego boku i wspierać go, jak tylko się da.
- Wydaje mi się, że masz temperaturę – stwierdził rzeczowo, od razu również przykładając rękę do jej czoła. Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, niechętnie odsuwając się od niego.
- Nic mi nie jest, Tom. Po prostu ciepło tu.
- Zupełnie nie potrafisz kłamać, wiesz? – Spojrzał na nią z dezaprobatą, na co wywróciła teatralnie oczami. To prawda, że nie czuła się najlepiej. Niemniej, nie to było dla niej teraz ważne. Jak mogła przejmować się głupim przeziębieniem w takiej sytuacji a szczególnie, zawracać tym jeszcze głowę Tomowi. Szkoda tylko, że on był innego zdania. W dodatku zawsze wiedział, gdy coś jest nie tak. To było z jednej strony urocze, ale mimo wszystko wolałaby teraz, by nie skupiał się na jej samopoczuciu.
- Dobrze, może lekko mi skoczyła temperatura. No ale co z tego? To nic wielkiego – rzekła z przekonaniem, mając nadzieję, że chłopak sobie odpuści.
- Połóż się a ja poszukam czegoś w apteczce – polecił jednocześnie podnosząc się ze swojego miejsca. W ogóle nie zamierzał jej słuchać. Może i miał problemy, ale to nie oznaczało, że wszystko inne teraz nagle spadnie na trzeci plan. A już na pewno nie jej osoba.
- Tom, ale…
- Bo sam cię położę – zagroził przerywając jej stanowczo. Jego spojrzenie było wystarczająco wymowne, by ją przekonać. Momentalnie straciła ochotę na dalsze dyskusje. Sapnęła tylko nerwowo i wstała, żeby przenieść się posłusznie na łóżko. Gitarzysta dopiero, gdy to zobaczył uznał, że może wyjść z pokoju. W dodatku był całkiem zadowolony ze swojego daru przekonywania. I nawet udało mu się zapomnieć na jakiś czas o chorej matce. Żwawym krokiem doszedł do łazienki, w której od razu dopadł apteczkę. Przekopał ją całą w poszukiwaniu czegokolwiek na przeziębienie. Niestety nie znalazł zbyt wiele. Jedynie jakieś tabletki, typu apap*. I z tym też wrócił do Mii, która leżała już grzecznie pod kołdrą, prawie przysypiając. Na jego widok jednak otworzyła szeroko oczy starając się być twarda. – Nie mamy nic lepszego… Może skoczę do apteki, powinna być gdzieś całodobowa…
- Ani mi się waż! – zaprotestowała momentalnie się rozbudzając. – Jest środek nocy, nie będziesz jeździł po mieście za głupimi tabletkami. Musisz odpocząć, wyspać się – wyrecytowała w pośpiechu. Jeszcze tego jej brakowało, żeby Tom w takim stanie siadał za kierownicę, w dodatku z jej powodu.
- Przecież to ty jesteś chora – mruknął podając jej opakowanie z tabletkami.
- Nie umieram jeszcze, wiesz? – spojrzała na niego wymownie chcąc jedynie, żeby w końcu przestał panikować.
- Bardzo zabawne – zmrużył groźnie oczy. – Nie chcę, żebyś się źle czuła albo jeszcze bardziej rozchorowała – wyjaśnił już znacznie łagodniej. Czuł się po części winien, bo przecież do niedawna obydwoje szaleli w śniegu, na mrozie. A przez to, że tak dobrze się bawili, tracili również poczucie czasu i oto są tego efekty.
- Nic mi nie będzie. Połóż się koło mnie – poprosiła, odkrywając mu kawałek kołdry. Patrzyła na niego w taki sposób, że nie potrafił się już z nią spierać. – Wytrzymam do rana, obiecuję – dodała jeszcze, by go bardziej przekonać.
- Dobrze, rano pojadę – powiedział cicho i ułożył się obok, od razu się w nią wtulając. Gdy tylko przyłożył głowę do jej piersi, poczuł jak ogarnia go znużenie. W jednej chwili wszystko z niego zaczęło opadać, odbierając mu jednocześnie całą energię.
- Spróbuj zasnąć – szepnęła gładząc go po plecach. Jej subtelny dotyk tylko spotęgował pragnienie snu. Zdołał tylko wymruczeć coś niezrozumiałego pod nosem, nim powieki mu opadły i odpłynął do krainy Morfeusza. Tej nocy był na tyle wyczerpany, że spał, jak zabity. Plusem tego było, że nie miał tym razem żadnych koszmarów ani też nie budził się zlękniony przed niewiadomym. Pierwszy raz od dawna miał całkiem spokojną noc i nie wadziło temu nawet to, co czekało go następnego dnia.

Cdn.

*Nie jestem pewna, czy ten lek jest dostępny w Niemczech. Nie mogłam nic znaleźć na ten temat, więc proszę o wybaczenie tego ewentualnego niedociągnięcia.

***

Drogi Czytelniku, 


będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz swoja opinię w komentarzu.


Kilka słów od Ciebie jest dla mnie jedyna nagroda za moja pracę oraz motywacja do dalszego publikowania swojej twórczości.

***


2 komentarze:

  1. kurczę jestem ciekawa co się wydarzy :) jak zawsze super

    OdpowiedzUsuń
  2. Co Ty w ogóle robisz, co? ;D Mamę bliźniaków postanowiłaś odesłać na oddział onkologii, Mia chora... Ale mimo wszystko ten odcinek jest taki jakiś magiczny, naprawdę ^^ Nawet jeśli piszesz o jakimś głupim przeziębieniu to robisz to tak mądrze, że nic tylko czytać i czytać, więc mam nadzieję, że nowy rozdział uzdrowi Mię, a Tom się ogarnie ;d Trzymam kciuki zarówno za Ciebie jaki za wenę, która mam nadzieję, cię nie opuszcza ;) Do napisania ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze wysyłane są przed dodaniem do moderacji ze względu na spam.