Do
tej pory sądziła, że jej mózg nie jest w stanie wytworzyć więcej przerażających
scenariuszy niż w dniu, gdy po szkole grasował psychopata. Myliła się. „Karta
przetargowa”, huczały jej w głowie te dwa słowa, budząc przerażenie nie do
opisania. Już wiedziała, co się z nią będzie działo w czasie, gdy będzie tą
„kartą”. Nie, co BY SIĘ DZIAŁO, gdyby nią została. Ale nie zamierzała. Podczas
tego całego zdarzenia raczej sprawiła na napastniku wrażenie przestraszonego
kurczaczka, który nie myślał, aby się bronić. Brawo. Każdy bandyta na pewno
marzy o tego typu ofiarach. Ale teraz zamierzała się zreflektować. Wykorzystać
to, że mężczyzna nie spodziewa się żadnego ataku.
„Nie będę niczyją
kartą. Nie będę popychadłem, ani niczym, czym chciałby uczynić mnie ten dupek.”
Myśli
zawzięcie krążyły po jej umyśle, a ona zebrała w sobie wszystkie siły. Już się
nie bała. Nie obchodziło ją, że facet ma przewagę fizyczną i trzyma w ręce nóż.
Wolała zginąć teraz niż zostać przez niego uprowadzona. To miała być jej
wygrana, albo koniec.
Pierwszym
jej odruchem, najbanalniejszym, ale za to zawsze skutecznym, było kopnięcie go
między nogi. I nie oszczędzała przy tym siły. Facet, aż zaskomlał, zupełnie się
nie spodziewając takiego obrotu sprawy. Mia sama była pod wrażeniem swojego dzieła.
To trochę spowolniło jej dalsze działania. Odepchnęła go od siebie. Zatoczył
się, ale nie stracił równowagi.
-
Ty mała zdziro! – Wrzasnął, ale ona już zaczęła uciekać. Bicie jej serca było
tak głośne, że zagłuszało już wszelkie myśli. Nagle poczuła, jak coś ciężkiego
powala ją na ziemię. Rzucił się na nią, a ona ledwo uniknęła wybicia sobie
zębów o twardą powierzchnię. Za to boleśnie odczuło to jej całe ciało. Mimo to
zaczęła wierzgać nogami, próbując się uwolnić. Był silniejszy. Przewrócił ją na
plecy i usiadł na niej okrakiem. Po raz kolejny tego wieczoru przyłożył zimne
ostrze do jej twarzy. – Teraz się na pewno nie dogadamy. A ty właśnie
przestałaś być słodka i urocza – wysyczał jej do ucha, aż przeszły ją zimne
dreszcze. Zamknęła oczy oddychając ciężko. Modliła się o cud. Ale tak naprawdę
żaden już się nie mógł zdarzyć. Powinna walczyć. Przecież to nie mógł być
koniec. – Twoja buźka też już nie – usłyszała jeszcze, jednocześnie czując, że
siła z jaką nóż dotykał jej skóry, niebezpiecznie wzrosła.
Otworzyła
szerzej oczy i widząc jego perfidny wyraz twarzy, poczuła niewyobrażalną
złość. Nie zastanawiała się już. Zaczęła
okładać go pięściami z całych sił, praktycznie na oślep. Nie robiło to na nim
wrażenia, dopóki nie trafiła prosto w jego nos.
Ten cios okazał się niefortunny dla nich obojga. Facet poleciał do tyłu
staczając się na brudną ziemię, a Mia poczuła ostre pieczenie na swoim
policzku. Wiedziała, co to oznacza. Nie było jednak czasu, by w tym momencie
oceniać stan twarzy. Poderwała się gwałtownie i zaczęła biec tak szybko, jak
jeszcze nigdy w swoim całym życiu.
Nie
myślała o niczym. Po prostu biegła przed siebie z szalejącym w piersi sercem.
Łzy płynęły z jej oczu, zamazując widok i powodując większe pieczenie jej rany
na policzku, ale nie zważała na to. Biegła tak długo, aż opadła z sił. I choć
mężczyzny już dawno nie było w pobliżu i tak schowała się w jakimś zaułku, w
niewidocznym miejscu. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Przez pierwsze
kilkanaście minut po prostu siedziała płacząc. Dopiero potem zaczęła myśleć o
tym, by kogoś powiadomić. I tu nagle pojawiał się problem.
Nie
chciała niepokoić rodziców. Tom na pewno
był z Vanessą i też martwili się o zdrowie jej synka. Andreas i Rebecca mieli
swoje problemy. To było idiotyczne, ale naprawdę miała poczucie, że nie powinna
dzwonić do żadnego z nich. Dodatkowo,
nie miała telefonu. A co za tym idzie, nie miała żadnego numeru.
Zamknęła
oczy i odetchnęła głęboko. Wtedy w jej głowie pojawiły się cyfry. W tym
momencie dziękowała Bogu, że zapamiętała ten numer. Dziękowała, że podczas
ostatniego spotkania Daniel sam powiedział, że ma najbanalniejszy numer
telefonu na świecie i uargumentował to od razu prostymi cyfrowymi
skojarzeniami.
W
końcu wstała i odnalazła najbliższą budkę telefoniczną. W życiu nie odważyłaby
się teraz wracać sama do domu. Pozostała jej tylko nadzieja, że Daniel odbierze
i że w ogóle zechce jej pomóc.
Szpital.
-
Cholera. – Muzyk złapał się nerwowo za głowę, przeczesując włosy. Nie
spodziewał się usłyszeć dobrych wieści, gdy jechał do Vanessy. Niemniej, miał
jeszcze jakąś nadzieję. Tymczasem okazało się, że mały Javier potrzebuje
przeszczepu wątroby. I to w jak najszybszym czasie. Sytuacja była poważna i
kolejny raz, to właśnie czas odgrywał kluczową rolę. Czas oraz wszelkie inne
medyczne duperele. Przecież nie dadzą małemu pierwszej lepszej wątroby. To
również znacznie komplikowało sprawę.
-
Powiedzieli, że nie mogę być dawcą – szept dziewczyny wyrwał go z zamyślenia.
Podszedł do niej, zajmując miejsce na skraju łóżka i chwycił drobną dłoń. Jej
oczy wciąż były mokre od wylanych łez. Ogólnie wyglądała naprawdę marnie. Była
przemęczona i widać było, że płakała dużo częściej, niż próbowała wszystkim
wmówić. – Przeszczep rodzinny byłby dla niego najlepszą opcją…
-
Ojciec – rzekł nagle. – Musisz znaleźć ojca. Przecież jeśli nie ty, on może… -
dodał, będąc przekonanym, że to może być najwłaściwsze. Nie miał pojęcia kto
był ojcem Javiera, ale właściwie to było bez znaczenia. Liczyło się tylko to,
aby mały wyzdrowiał. By w końcu mógł zacząć normalne życie. Zasługiwał na to.
Od samego początku. Szpital to nie miejsce, w którym niewinne dzieci powinny
spędzać pierwsze dni swojego życia. Nie miał wątpliwości, co do tego, ze
Vanessa powinna powiadomić ojca dziecka o całej sytuacji. Ona jednak nie
wyglądała na zachwyconą. Przeciwnie. Miał wrażenie, że zrobiła się jeszcze
bladsza niż była przed paroma sekundami. Odwróciła od niego wzrok, wbijając go
w ścianę. Nie podobało mu się to. – Nessa, ja wiem, że nie chciałaś go mieszać
w życie dziecka i w ogóle w swoje. Ale chodzi o zdrowie Javiera. To wyjątkowa
sytuacja… Musimy sprawdzić, czy ojciec może być dawcą.
-
Tom… Ja… Nie mogę…
-
Co nie możesz? – Z trudem powstrzymał się, by nie poniosły go nerwy. Zaczynał
czuć się już tym powoli sfrustrowany. Według niego, Vanessa powinna rzucić w
cholerę swoje wszystkie wątpliwości i zrobić wszystko, co trzeba, byleby tylko
jej syn miał szansę na lepsze życie. – Przestań myśleć o sobie, chociaż ten
jeden raz. Pomyśl o dziecku. Od tego zależy jego życie! A ty nie możesz..?
Posłuchaj siebie… - Wyrzucił dosadnie, choć cały czas zachowując spokój. Wiedział,
że mógł jej tym sprawić przykrość, ale ktoś musiał otworzyć jej oczy. On czuł
się w obowiązku to uczynić. I oczywiście, że miał rację. Z tym, że strach był
silniejszy. Dziewczyna bała się konsekwencji, które nastąpią, gdy wyzna prawdę.
Ale tak jak Tom powiedział, powinna myśleć o swoim dziecku. Nie wybaczy sobie,
jeśli Javier nie przeżyje przez jej głupotę.
-
W porządku – rzekła w końcu, skupiając na nim swoje spojrzenie. – Obiecaj
tylko, że nie zrobisz niczego głupiego.
-
Ja? Dlaczego miałbym..? – Nie bardzo rozumiał, co on w ogóle może mieć z tym wszystkim
wspólnego. Przecież miał w głębokim poważaniu tożsamość ojca Javiera, chodziło
tu tylko o kawałek wątroby. Może to bezduszne, ale właśnie tym był dla niego
ten facet. Kawałkiem wątroby, który mógł uratować życie temu chłopcu. Bo
szczerze wątpił, by mógł znaczyć coś więcej, jeżeli nie istniał w ich życiu
przez cały okres ciąży. Nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek go widział. Musiał
być nikim dla nich wszystkich, skoro był nikim dla Vanessy. Nie bez powodu
nigdy nie powiedziała mu o ciąży, nie bez powodu od razu wykreśliła go z życia,
nie dając nawet szansy na bycie ojcem.
-
Po prostu… Może to być dla ciebie zaskoczeniem.
-
Zaskoczeniem? – Powtórzył po niej, a serce nie wiedzieć czemu, podchodziło mu
już do gardła. Czuł jego szybsze bicie. I nie rozumiał, co się z nim dzieje.
Ale jego mózg zaczął wytwarzać dziwne myśli. Jedną z nich było to, że to
dziecko mogło być jego. Wydawało mu się to niemożliwe, gdy przeliczał czas, w
którym cokolwiek go jeszcze łączyło z Vanessą i porównywał to z trwaniem całej
ciąży, ale… - Czyje to dziecko, Vanessa? – Zapytał w końcu, nie mogąc dłużej
czekać. Nie chciał katować się własnym przypuszczeniami. Miał dosyć swoich
wizji, które zapewne były bezpodstawne. Nie wiedziałby nawet, jakby zareagował,
gdyby okazały się prawdą. Nie chciał wiedzieć. Bo chyba nigdy, by jej tego nie
wybaczył. Nigdy. Wszystko by runęło, w jednej chwili.
-
Bill. Bill jest ojcem Javiera. – Miała wrażenie, że te słowa przecinają jej
gardło. Nie wierzyła, że po tylu miesiącach zdobyła się na odwagę, by wyznać
prawdę. I to Tomowi. Nie on powinien dowiadywać się o tym pierwszy. Kolejny
błąd. Zamarła, gdy wstał odsuwając się od niej. Patrzył na nią w taki sposób,
jakby faktycznie wyrządziła mu w tym momencie wielką krzywdę. On sam zaś
walczył z chaosem, który kotłował się w jego wnętrzu. Czuł, jak żołądek mu się
skręca. Czy ona naprawdę to powiedziała?
-
Jak… Jakim, kurwa, cudem..? – Wykrztusił, ledwo w ogóle wydobywając siebie
głos. Kompletnie nie potrafił przetworzyć tej informacji. Nie umiał wyobrazić
sobie Vanessy z Billem. To było nie do pojęcia. Nie wierzył.
-
To była jedna noc… Tylko jedna – powiedziała cicho, stwierdzając, że nie ma już
nic więcej do stracenia. I tak wszystko wyjdzie na jaw. Jej cały plan runął.
Widocznie tak miało właśnie być. Może dzięki temu jej syn chociaż zyska ojca… Zawsze
są jakieś dobre strony. Muszą być.
-
Byliście pijani? – Wypalił niewiele się nad tym zastanawiając, ale tylko to
było dla niego jeszcze jakkolwiek znośne.
-
Nie… raczej zdesperowani – szepnęła, a on nie był w stanie dodać już nic
więcej.
Wyszedł.
Musiał. Potrzebował chyba trochę świeżego powietrza, by móc to wszystko
ogarnąć. Musiał sobie poukładać to w głowie. Myśli, uczucia. Robiła się z tego
jedna wielka papka. Nadal nie wierzył. Miał ochotę stanąć i uderzać głową w
ścianę. Może to by jakoś poskutkowało. Jego brat ma dziecko z Vanessą. Bill
jest ojcem Javiera. Bill. Bill. Bill. Jego bliźniak spał z Vanessą. Bill spał
ze swoją przyjaciółką. Bill spał z dziewczyną, z którą wcześniej sypiał on sam.
Jak do tego doszło? Desperacja? Co to wszystko ma oznaczać?
Jakby
los śmiał mu się w twarz. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, zobaczył nadchodzącego
z naprzeciwka brata. Zamarł na moment. Stał nieruchomo, wpatrując się w niego,
jak w nadprzyrodzoną istotę. I robił to w dalszym ciągu nawet, gdy ten już do
niego podszedł.
-
Co jest? Dlaczego tak patrzysz? – Bill nie rozumiał wyrazu twarzy brata.
Wyglądał, jakby wydarzyło się coś niespodziewanego i niekoniecznie dobrego. Był
blady a jego oczy wciąż z niedowierzaniem lustrowały twarz brata. – Coś nie tak
z dzieckiem? – Dopytywał, gdy ten nadal milczał. Przez chwilę myślał, że jego
bliźniak doznał jakiegoś ciężkiego szoku i nie może się z niego otrząsnąć, co
wcale nie było takie dalekie od prawdy. Zaraz jednak przekonał się, że Tom
nadal jest w pełni swojej świadomości. Nagle chwycił go za materiał koszulki
przygwożdżając do ściany. Wokalista w tej chwili był już całkowicie
zdezorientowany i nie miał pojęcia, czego się teraz spodziewać. – Co jest Tom?!
-
Jak… Jak mogłeś?
-
Co mogłem? O co chodzi?
-
Ty i Vanessa. Jak mogłeś się z nią przespać.
-
Co?! – Bill niemal zakrztusił się powietrzem. – Jak… Skąd o tym wiesz?!
-
Powiedziała mi – rzekł sucho i puścił go, odsuwając się o krok. Czuł się
rozczarowany, zmieszany a nawet zły. Nadal nie mieściło mu się to w głowie. –
Powiedziała mi. To ty… Ty. Jesteś ojcem Javiera.
Świat
ponownie tego dnia stanął w miejscu. Tym razem dla Billa.
^^^
-
Masz prawo jazdy? – Zapytała wpatrując się w przednią szybę samochodu. Musiała
być wciąż w szoku skoro ze wszystkiego, w tym momencie, najbardziej
interesowało ją coś tak błahego. Ale może właśnie tego potrzebowała, więc
siedzący obok niech chłopak, nie zamierzał jej tego w żaden sposób odbierać. Na
pewno ostatnim, czego by chciała, to rozmowa o nieprzyjemnych zdarzeniach,
jakich doświadczyła kilka godzin wcześniej.
-
Nie bój się, wszystko jest legalnie. To nawet mój samochód – zapewnił ją z
lekkim uśmiechem.
-
To ile ty masz lat? – Spojrzała na niego, dopiero teraz zdając sobie sprawę,
jak niewiele o nim wie. Prawie nic. A jednak to do niego zadzwoniła. Pozwoliła,
by ją stamtąd zabrał. Był z nią w szpitalu. I na komendzie. Teraz odwoził do
domu. Nie rozumiała, dlaczego mu ufa.
-
Wystarczająco, by móc prowadzić auto – odparł krótko, wyraźnie nie zamierzając
wdawać się w szczegóły. – Boli? – wskazał ruchem głowy na jej opatrzony
policzek. Rana była na tyle głęboka, że trzeba było założyć szwy. Nie
zapowiadało się na szybkie wygojenie i zapomnienie. Kolejna rzecz, która będzie
prześladowała ją do końca życia.
-
Nie tak bardzo, jak… - Nie dokończyła, nie będąc pewna, czy chce się przed nim,
aż tak otwierać, lecz ten skinął ze zrozumieniem głową. Nie oczekiwał niczego
więcej.
-
Jesteś bardzo odważna, Mia – rzekł nagle, czego nawet się nie spodziewała
usłyszeć od kogokolwiek. Ona? Odważna? Przecież nie było na świecie większego
tchórza. Nie rozumiała, jak mógł dostrzegać w niej choć odrobinę odwagi.
Niedorzeczność. – Uratowałaś mi życie w tak beznadziejnej sytuacji. A dzisiaj
uratowałaś siebie. Nikt ci nie pomagał. Dałaś sobie radę. I nadal dobrze się
trzymasz.
-
Nie wiem, czy to odwaga… - powiedziała cicho, spuszczając wzrok na swoje
dłonie.
-
Ja ci mówię, że tak.
Resztę
drogi przemilczeli, bo chyba nie było nic więcej do dodania. Mię czekała
rozmowa z rodzicami, bratem. Znowu będzie musiała to wszystko opowiadać, a
najchętniej udawałaby, że nic się nie wydarzyło. Szkoda tylko, że blizna na jej
twarzy wszystko zdradzi. To było głupie, że po tym, co dziś przeszła,
przejmowała się rozmową z rodziną. Jakby to był największy problem. A przecież
dzisiaj niemal straciła życie. Może po prostu już powoli się przyzwyczaja do
takich sytuacji..? Los wyraźnie próbuje dać jej do zrozumienia, że już nigdy
nie będzie kolorowo. Widocznie odbiera sobie teraz za te wszystkie szczęśliwe
chwile, którymi pozwolił jej się dotychczas cieszyć. Może na tym to właśnie
polegało…
Była
wycieńczona. Całym dniem. Nie miała pojęcia, jak tyle w ogóle mogło wydarzyć
się w ciągu kilkunastu godzin. Najpierw dręczyła się swoimi myślami i
problemami, potem cieszyła się cudownym czasem w ramionach Toma i na koniec
została napadnięta przez jakiegoś psychopatę, który teraz zapewne krąży gdzieś
sobie na wolności. To wciąż ją przerażało. I mimo wszystko, szczerze wątpiła,
że policja go odnajdzie. Nie miała już siły na nic. Pozwoliła sobie zasnąć, w
gruncie rzeczy nie miała nawet na to zbyt dużego wpływu, po prostu w pewnej
chwili odpłynęła. I pewnie dzięki temu uniknęła konfrontacji z rodziną, bo gdy
się przebudziła, była już w swoim łóżku. Bezpieczna.
^^^
Kiedy
wychodził ze szpitala, nie wiedział nawet dokąd idzie. Nie miał żadnego celu.
Myślał tylko o jednym. O tym, co powiedział mu Tom. Po tej informacji, jakby
coś wyłączyło w nim trzeźwe myślenie. Nawet nie widział się z Vanessą. Nie mógł
się z nią widzieć. Czuł, że chyba, by ją rozszarpał. Nie potrafił uwierzyć, że
mogła wyrządzić mu takie świństwo. Nie miał pojęcia, dlaczego tak okrutnie go
oszukiwała przez tyle miesięcy. Nie było dla tego kłamstwa żadnego
usprawiedliwienia. Nie było. Mogła mu powiedzieć wszystko, co chciała, ale
nigdy jej tego nie wybaczy. W jednej chwili jego świat runął. Tak po prostu.
Czym sobie zasłużył na takie potraktowanie? Przecież to nie była błahostka,
którą można sobie ot tak zataić. Oni byli przyjaciółmi. Widywali się, a ona
potrafiła patrzeć mu w oczy mimo tajemnicy, jaką przed nim skrywała. Wiedział,
że już nic nigdy nie będzie takie samo. Miał dziecko. Miał syna. Syna, o którym
być może nigdy, by się nie dowiedział, gdyby nie był chory. Mało tego, jego
dziecko mogło umrzeć, a on nie miałby pojęcia, że w ogóle był jego ojcem. Gdy
te wszystkie myśli zbierały się w jego głowie, czuł, jak robi mu się niedobrze.
Nie wiedział, co ma ze sobą teraz zrobić. Na pewno nie był w stanie wrócić do
szpitala, dopóki się nie pozbiera. Dopóki nie będzie pewien, że nie rzuci się
na matkę swojego dziecka. Dziecko. Dziecko. Jego dziecko.
Nogi
same poniosły go pod mieszkanie Kathariny. Nie obchodziło go, że nie byli
dzisiaj umówieni. Że ich spotkanie w ogóle miało wyglądać inaczej. Potrzebował
jej. Potrzebował wsparcia, w tym momencie, czuł, że tylko ona może mu pomóc.
Mimo że to wiele może zmienić w ich związku. Przecież teraz miał dziecko, był
tatą. Nie zastanawiał się, jak dziewczyna to przyjmie. Teraz nie to było dla
niego najistotniejsze. Nie zważał również na fakt, iż był środek nocy. Musiał
ją zastać w domu, od dawna nie pracowała w klubie. Zrobiła to przecież dla
niego.
Zadzwonił
do drzwi i zaczął wpatrywać się w nie z wyczekiwaniem. Jednocześnie zastanawiał
się, co jej właściwie powiedzieć. Najchętniej nie mówiłby nic, tylko po prostu
schował się w jej ramionach, jak mały chłopiec. Czuł się zraniony i oszukany,
nie potrafił sobie z tym poradzić.
-
Bill? – Szatynka była wyraźnie zaskoczona jego widokiem, co było dosyć
zrozumiałe w ich sytuacji.
-
Wiem, że miałem być dopiero jutro, ale…
-
To chyba trochę nieodpowiednia pora – wtrąciła, spoglądając na niego niepewnie.
-
Ja po prostu… Trochę mi się świat sypie i nie wiem, co mam robić, Kath. Ja… -
Urwał w połowie wypowiedzi, gdy dostrzegł, że dziewczyna wcale nie jest sama w
mieszkaniu. Kilka kroków za jej plecami dostrzegł postać mężczyzny. Automatycznie
cofnął się do tyłu. – To dlatego jest nieodpowiednia pora? – Mruknął z krzywym
uśmiechem.
-
Nie… To znaczy, to nie tak – zaczęła, ale według niego, nie musiała mówić już
nic więcej. Czuł się teraz, jak w jakimś żałosnym serialu. Ile razy słyszało
się tekst: „to nie tak, jak myślisz”. Co za brednie.
-
Jasne. To na pewno twój starszy brat.
-
Nie jestem jej bratem – męski głos dobiegł go z wnętrza mieszkania i po chwili
z nieco bliższej odległości mógł przyjrzeć się nieznajomemu. – Nazywam się
Victor.
Bill
kolejny raz tego wieczoru poczuł się, jakby dostał w twarz. Nie potrzebował
wiedzieć niczego więcej. Nie wiedział, czy ma teraz się śmiać, czy płakać. Co
za ironia losu.
-
Cudownie odnaleziony mąż, co? – Rzucił oschle. – Powodzenia.
-
Bill, przestań… Pozwól mi cokolwiek powiedzieć.
-
Nie chcę tego słuchać, wiesz? Mam własne problemy od pewnego czasu, w których
ty nie bierzesz udziału. Może właśnie dlatego, że babrasz się znowu w tym
gównie ze swoim pożal się Boże, mężem. A przepraszam! Podobno, byłym mężem.
Taka pokrzywdzona byłaś, a teraz tak po prostu zastaję go w twoim mieszkaniu, w
środku nocy? Naprawdę? W porządku. Jestem idiotą. Zdecydowanie nim jestem –
wyrzucił nie mogąc dłużej powstrzymywać emocji, które nim już targały. I nie
zamierzał dawać jej dojść do słowa. Nie zamierzał pozwalać jej na cokolwiek.
Wycofał się, nim zdążyła w ogóle otworzyć usta. On nie miał żadnych
wątpliwości, wszystko było jasne.
Cdn.
Powiem Wam, że w tym odcinku tyle się wydarzyło, że aż nie wiedziałam, jaki nadać mu tytuł. Ale nareszcie, powoli dochodzę do tego, co chciałam wcielić w treść ;> No a resztę to już pozostawiam Wam do oceny :D
A poza tematem, ożywiłam ostatnio swojego aska także w razie "W" zapraszam :D
A poza tematem, ożywiłam ostatnio swojego aska także w razie "W" zapraszam :D
Woooow. Kompletnie nie wiem co napisać. Myślałam wcześniej kto może być ojcem dziecka ale nie brałam pod uwagę Billa (szczerze to nie wiem czemu) oczywiście współczuje mu tego co się wydarzyło z Katharina, ale może to i lepiej. Będzie miał czas na pogodzenie się bycia ojcem. Co do Mii ciesze się, że uciekła i mam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśnią z Tomem. Czekam na kolejny rozdział :) Caroline
OdpowiedzUsuńP.S Życzę dużo weny
A co z Mią, co z Tomem?! Znaczy no wiesz... Wszystkim i tak nie dogodzisz, ale jak dla mnie to za dużo Billa xd Chociaż to, że jest ojcem było dla mnie takie "WTF?! ON?!" No ale w sumie to cudowny, tylko teraz tydzień czekania na wieści o drugim Kaulitzu... I Daniela też za dużo! Daniel fuuu, Tom cacy, czy ona się tego w końcu nauczy? xd
OdpowiedzUsuńo cholera, to się porobiło :(
OdpowiedzUsuńspóźniona ale jestem :)
OdpowiedzUsuńBill ojcem ? Tego się nie spodziewałam. Umiesz szokować :) to fakt.
A co do Toma? Niech zajmie się Mią. To nią powinien martwić się najbardziej!
I chce już kolejny odcinek :)
Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.