poniedziałek, 8 lutego 2016

65. Odwaga.

Do tej pory sądziła, że jej mózg nie jest w stanie wytworzyć więcej przerażających scenariuszy niż w dniu, gdy po szkole grasował psychopata. Myliła się. „Karta przetargowa”, huczały jej w głowie te dwa słowa, budząc przerażenie nie do opisania. Już wiedziała, co się z nią będzie działo w czasie, gdy będzie tą „kartą”. Nie, co BY SIĘ DZIAŁO, gdyby nią została. Ale nie zamierzała. Podczas tego całego zdarzenia raczej sprawiła na napastniku wrażenie przestraszonego kurczaczka, który nie myślał, aby się bronić. Brawo. Każdy bandyta na pewno marzy o tego typu ofiarach. Ale teraz zamierzała się zreflektować. Wykorzystać to, że mężczyzna nie spodziewa się żadnego ataku.
„Nie będę niczyją kartą. Nie będę popychadłem, ani niczym, czym chciałby uczynić mnie ten dupek.”
Myśli zawzięcie krążyły po jej umyśle, a ona zebrała w sobie wszystkie siły. Już się nie bała. Nie obchodziło ją, że facet ma przewagę fizyczną i trzyma w ręce nóż. Wolała zginąć teraz niż zostać przez niego uprowadzona. To miała być jej wygrana, albo koniec.
Pierwszym jej odruchem, najbanalniejszym, ale za to zawsze skutecznym, było kopnięcie go między nogi. I nie oszczędzała przy tym siły. Facet, aż zaskomlał, zupełnie się nie spodziewając takiego obrotu sprawy. Mia sama była pod wrażeniem swojego dzieła. To trochę spowolniło jej dalsze działania. Odepchnęła go od siebie. Zatoczył się, ale nie stracił równowagi.
- Ty mała zdziro! – Wrzasnął, ale ona już zaczęła uciekać. Bicie jej serca było tak głośne, że zagłuszało już wszelkie myśli. Nagle poczuła, jak coś ciężkiego powala ją na ziemię. Rzucił się na nią, a ona ledwo uniknęła wybicia sobie zębów o twardą powierzchnię. Za to boleśnie odczuło to jej całe ciało. Mimo to zaczęła wierzgać nogami, próbując się uwolnić. Był silniejszy. Przewrócił ją na plecy i usiadł na niej okrakiem. Po raz kolejny tego wieczoru przyłożył zimne ostrze do jej twarzy. – Teraz się na pewno nie dogadamy. A ty właśnie przestałaś być słodka i urocza – wysyczał jej do ucha, aż przeszły ją zimne dreszcze. Zamknęła oczy oddychając ciężko. Modliła się o cud. Ale tak naprawdę żaden już się nie mógł zdarzyć. Powinna walczyć. Przecież to nie mógł być koniec. – Twoja buźka też już nie – usłyszała jeszcze, jednocześnie czując, że siła z jaką nóż dotykał jej skóry, niebezpiecznie wzrosła.
Otworzyła szerzej oczy i widząc jego perfidny wyraz twarzy, poczuła niewyobrażalną złość.  Nie zastanawiała się już. Zaczęła okładać go pięściami z całych sił, praktycznie na oślep. Nie robiło to na nim wrażenia, dopóki nie trafiła prosto w jego nos.  Ten cios okazał się niefortunny dla nich obojga. Facet poleciał do tyłu staczając się na brudną ziemię, a Mia poczuła ostre pieczenie na swoim policzku. Wiedziała, co to oznacza. Nie było jednak czasu, by w tym momencie oceniać stan twarzy. Poderwała się gwałtownie i zaczęła biec tak szybko, jak jeszcze nigdy w swoim całym życiu.
Nie myślała o niczym. Po prostu biegła przed siebie z szalejącym w piersi sercem. Łzy płynęły z jej oczu, zamazując widok i powodując większe pieczenie jej rany na policzku, ale nie zważała na to. Biegła tak długo, aż opadła z sił. I choć mężczyzny już dawno nie było w pobliżu i tak schowała się w jakimś zaułku, w niewidocznym miejscu. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Przez pierwsze kilkanaście minut po prostu siedziała płacząc. Dopiero potem zaczęła myśleć o tym, by kogoś powiadomić. I tu nagle pojawiał się problem.
Nie chciała niepokoić rodziców.  Tom na pewno był z Vanessą i też martwili się o zdrowie jej synka. Andreas i Rebecca mieli swoje problemy. To było idiotyczne, ale naprawdę miała poczucie, że nie powinna dzwonić do żadnego  z nich. Dodatkowo, nie miała telefonu. A co za tym idzie, nie miała żadnego numeru.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Wtedy w jej głowie pojawiły się cyfry. W tym momencie dziękowała Bogu, że zapamiętała ten numer. Dziękowała, że podczas ostatniego spotkania Daniel sam powiedział, że ma najbanalniejszy numer telefonu na świecie i uargumentował to od razu prostymi cyfrowymi skojarzeniami.
W końcu wstała i odnalazła najbliższą budkę telefoniczną. W życiu nie odważyłaby się teraz wracać sama do domu. Pozostała jej tylko nadzieja, że Daniel odbierze i że w ogóle zechce jej pomóc.

Szpital.

- Cholera. – Muzyk złapał się nerwowo za głowę, przeczesując włosy. Nie spodziewał się usłyszeć dobrych wieści, gdy jechał do Vanessy. Niemniej, miał jeszcze jakąś nadzieję. Tymczasem okazało się, że mały Javier potrzebuje przeszczepu wątroby. I to w jak najszybszym czasie. Sytuacja była poważna i kolejny raz, to właśnie czas odgrywał kluczową rolę. Czas oraz wszelkie inne medyczne duperele. Przecież nie dadzą małemu pierwszej lepszej wątroby. To również znacznie komplikowało sprawę.
- Powiedzieli, że nie mogę być dawcą – szept dziewczyny wyrwał go z zamyślenia. Podszedł do niej, zajmując miejsce na skraju łóżka i chwycił drobną dłoń. Jej oczy wciąż były mokre od wylanych łez. Ogólnie wyglądała naprawdę marnie. Była przemęczona i widać było, że płakała dużo częściej, niż próbowała wszystkim wmówić. – Przeszczep rodzinny byłby dla niego najlepszą opcją…
- Ojciec – rzekł nagle. – Musisz znaleźć ojca. Przecież jeśli nie ty, on może… - dodał, będąc przekonanym, że to może być najwłaściwsze. Nie miał pojęcia kto był ojcem Javiera, ale właściwie to było bez znaczenia. Liczyło się tylko to, aby mały wyzdrowiał. By w końcu mógł zacząć normalne życie. Zasługiwał na to. Od samego początku. Szpital to nie miejsce, w którym niewinne dzieci powinny spędzać pierwsze dni swojego życia. Nie miał wątpliwości, co do tego, ze Vanessa powinna powiadomić ojca dziecka o całej sytuacji. Ona jednak nie wyglądała na zachwyconą. Przeciwnie. Miał wrażenie, że zrobiła się jeszcze bladsza niż była przed paroma sekundami. Odwróciła od niego wzrok, wbijając go w ścianę. Nie podobało mu się to. – Nessa, ja wiem, że nie chciałaś go mieszać w życie dziecka i w ogóle w swoje. Ale chodzi o zdrowie Javiera. To wyjątkowa sytuacja… Musimy sprawdzić, czy ojciec może być dawcą.
- Tom… Ja… Nie mogę…
- Co nie możesz? – Z trudem powstrzymał się, by nie poniosły go nerwy. Zaczynał czuć się już tym powoli sfrustrowany. Według niego, Vanessa powinna rzucić w cholerę swoje wszystkie wątpliwości i zrobić wszystko, co trzeba, byleby tylko jej syn miał szansę na lepsze życie. – Przestań myśleć o sobie, chociaż ten jeden raz. Pomyśl o dziecku. Od tego zależy jego życie! A ty nie możesz..? Posłuchaj siebie… - Wyrzucił dosadnie, choć cały czas zachowując spokój. Wiedział, że mógł jej tym sprawić przykrość, ale ktoś musiał otworzyć jej oczy. On czuł się w obowiązku to uczynić. I oczywiście, że miał rację. Z tym, że strach był silniejszy. Dziewczyna bała się konsekwencji, które nastąpią, gdy wyzna prawdę. Ale tak jak Tom powiedział, powinna myśleć o swoim dziecku. Nie wybaczy sobie, jeśli Javier nie przeżyje przez jej głupotę.
- W porządku – rzekła w końcu, skupiając na nim swoje spojrzenie. – Obiecaj tylko, że nie zrobisz niczego głupiego.
- Ja? Dlaczego miałbym..? – Nie bardzo rozumiał, co on w ogóle może mieć z tym wszystkim wspólnego. Przecież miał w głębokim poważaniu tożsamość ojca Javiera, chodziło tu tylko o kawałek wątroby. Może to bezduszne, ale właśnie tym był dla niego ten facet. Kawałkiem wątroby, który mógł uratować życie temu chłopcu. Bo szczerze wątpił, by mógł znaczyć coś więcej, jeżeli nie istniał w ich życiu przez cały okres ciąży. Nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek go widział. Musiał być nikim dla nich wszystkich, skoro był nikim dla Vanessy. Nie bez powodu nigdy nie powiedziała mu o ciąży, nie bez powodu od razu wykreśliła go z życia, nie dając nawet szansy na bycie ojcem.
- Po prostu… Może to być dla ciebie zaskoczeniem.
- Zaskoczeniem? – Powtórzył po niej, a serce nie wiedzieć czemu, podchodziło mu już do gardła. Czuł jego szybsze bicie. I nie rozumiał, co się z nim dzieje. Ale jego mózg zaczął wytwarzać dziwne myśli. Jedną z nich było to, że to dziecko mogło być jego. Wydawało mu się to niemożliwe, gdy przeliczał czas, w którym cokolwiek go jeszcze łączyło z Vanessą i porównywał to z trwaniem całej ciąży, ale… - Czyje to dziecko, Vanessa? – Zapytał w końcu, nie mogąc dłużej czekać. Nie chciał katować się własnym przypuszczeniami. Miał dosyć swoich wizji, które zapewne były bezpodstawne. Nie wiedziałby nawet, jakby zareagował, gdyby okazały się prawdą. Nie chciał wiedzieć. Bo chyba nigdy, by jej tego nie wybaczył. Nigdy. Wszystko by runęło, w jednej chwili.
- Bill. Bill jest ojcem Javiera. – Miała wrażenie, że te słowa przecinają jej gardło. Nie wierzyła, że po tylu miesiącach zdobyła się na odwagę, by wyznać prawdę. I to Tomowi. Nie on powinien dowiadywać się o tym pierwszy. Kolejny błąd. Zamarła, gdy wstał odsuwając się od niej. Patrzył na nią w taki sposób, jakby faktycznie wyrządziła mu w tym momencie wielką krzywdę. On sam zaś walczył z chaosem, który kotłował się w jego wnętrzu. Czuł, jak żołądek mu się skręca. Czy ona naprawdę to powiedziała?
- Jak… Jakim, kurwa, cudem..? – Wykrztusił, ledwo w ogóle wydobywając siebie głos. Kompletnie nie potrafił przetworzyć tej informacji. Nie umiał wyobrazić sobie Vanessy z Billem. To było nie do pojęcia. Nie wierzył.
- To była jedna noc… Tylko jedna – powiedziała cicho, stwierdzając, że nie ma już nic więcej do stracenia. I tak wszystko wyjdzie na jaw. Jej cały plan runął. Widocznie tak miało właśnie być. Może dzięki temu jej syn chociaż zyska ojca… Zawsze są jakieś dobre strony. Muszą być.
- Byliście pijani? – Wypalił niewiele się nad tym zastanawiając, ale tylko to było dla niego jeszcze jakkolwiek znośne.
- Nie… raczej zdesperowani – szepnęła, a on nie był w stanie dodać już nic więcej.
Wyszedł. Musiał. Potrzebował chyba trochę świeżego powietrza, by móc to wszystko ogarnąć. Musiał sobie poukładać to w głowie. Myśli, uczucia. Robiła się z tego jedna wielka papka. Nadal nie wierzył. Miał ochotę stanąć i uderzać głową w ścianę. Może to by jakoś poskutkowało. Jego brat ma dziecko z Vanessą. Bill jest ojcem Javiera. Bill. Bill. Bill. Jego bliźniak spał z Vanessą. Bill spał ze swoją przyjaciółką. Bill spał z dziewczyną, z którą wcześniej sypiał on sam. Jak do tego doszło? Desperacja? Co to wszystko ma oznaczać?
Jakby los śmiał mu się w twarz. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, zobaczył nadchodzącego z naprzeciwka brata. Zamarł na moment. Stał nieruchomo, wpatrując się w niego, jak w nadprzyrodzoną istotę. I robił to w dalszym ciągu nawet, gdy ten już do niego podszedł.
- Co jest? Dlaczego tak patrzysz? – Bill nie rozumiał wyrazu twarzy brata. Wyglądał, jakby wydarzyło się coś niespodziewanego i niekoniecznie dobrego. Był blady a jego oczy wciąż z niedowierzaniem lustrowały twarz brata. – Coś nie tak z dzieckiem? – Dopytywał, gdy ten nadal milczał. Przez chwilę myślał, że jego bliźniak doznał jakiegoś ciężkiego szoku i nie może się z niego otrząsnąć, co wcale nie było takie dalekie od prawdy. Zaraz jednak przekonał się, że Tom nadal jest w pełni swojej świadomości. Nagle chwycił go za materiał koszulki przygwożdżając do ściany. Wokalista w tej chwili był już całkowicie zdezorientowany i nie miał pojęcia, czego się teraz spodziewać.  – Co jest Tom?!
- Jak… Jak mogłeś?
- Co mogłem? O co chodzi?
- Ty i Vanessa. Jak mogłeś się z nią przespać.
- Co?! – Bill niemal zakrztusił się powietrzem. – Jak… Skąd o tym wiesz?!
- Powiedziała mi – rzekł sucho i puścił go, odsuwając się o krok. Czuł się rozczarowany, zmieszany a nawet zły. Nadal nie mieściło mu się to w głowie. – Powiedziała mi. To ty… Ty. Jesteś ojcem Javiera.
Świat ponownie tego dnia stanął w miejscu. Tym razem dla Billa.

^^^

- Masz prawo jazdy? – Zapytała wpatrując się w przednią szybę samochodu. Musiała być wciąż w szoku skoro ze wszystkiego, w tym momencie, najbardziej interesowało ją coś tak błahego. Ale może właśnie tego potrzebowała, więc siedzący obok niech chłopak, nie zamierzał jej tego w żaden sposób odbierać. Na pewno ostatnim, czego by chciała, to rozmowa o nieprzyjemnych zdarzeniach, jakich doświadczyła kilka godzin wcześniej.
- Nie bój się, wszystko jest legalnie. To nawet mój samochód – zapewnił ją z lekkim uśmiechem.
- To ile ty masz lat? – Spojrzała na niego, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak niewiele o nim wie. Prawie nic. A jednak to do niego zadzwoniła. Pozwoliła, by ją stamtąd zabrał. Był z nią w szpitalu. I na komendzie. Teraz odwoził do domu. Nie rozumiała, dlaczego mu ufa.
- Wystarczająco, by móc prowadzić auto – odparł krótko, wyraźnie nie zamierzając wdawać się w szczegóły. – Boli? – wskazał ruchem głowy na jej opatrzony policzek. Rana była na tyle głęboka, że trzeba było założyć szwy. Nie zapowiadało się na szybkie wygojenie i zapomnienie. Kolejna rzecz, która będzie prześladowała ją do końca życia.
- Nie tak bardzo, jak… - Nie dokończyła, nie będąc pewna, czy chce się przed nim, aż tak otwierać, lecz ten skinął ze zrozumieniem głową. Nie oczekiwał niczego więcej.
- Jesteś bardzo odważna, Mia – rzekł nagle, czego nawet się nie spodziewała usłyszeć od kogokolwiek. Ona? Odważna? Przecież nie było na świecie większego tchórza. Nie rozumiała, jak mógł dostrzegać w niej choć odrobinę odwagi. Niedorzeczność. – Uratowałaś mi życie w tak beznadziejnej sytuacji. A dzisiaj uratowałaś siebie. Nikt ci nie pomagał. Dałaś sobie radę. I nadal dobrze się trzymasz.
- Nie wiem, czy to odwaga… - powiedziała cicho, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Ja ci mówię, że tak.
Resztę drogi przemilczeli, bo chyba nie było nic więcej do dodania. Mię czekała rozmowa z rodzicami, bratem. Znowu będzie musiała to wszystko opowiadać, a najchętniej udawałaby, że nic się nie wydarzyło. Szkoda tylko, że blizna na jej twarzy wszystko zdradzi. To było głupie, że po tym, co dziś przeszła, przejmowała się rozmową z rodziną. Jakby to był największy problem. A przecież dzisiaj niemal straciła życie. Może po prostu już powoli się przyzwyczaja do takich sytuacji..? Los wyraźnie próbuje dać jej do zrozumienia, że już nigdy nie będzie kolorowo. Widocznie odbiera sobie teraz za te wszystkie szczęśliwe chwile, którymi pozwolił jej się dotychczas cieszyć. Może na tym to właśnie polegało…
Była wycieńczona. Całym dniem. Nie miała pojęcia, jak tyle w ogóle mogło wydarzyć się w ciągu kilkunastu godzin. Najpierw dręczyła się swoimi myślami i problemami, potem cieszyła się cudownym czasem w ramionach Toma i na koniec została napadnięta przez jakiegoś psychopatę, który teraz zapewne krąży gdzieś sobie na wolności. To wciąż ją przerażało. I mimo wszystko, szczerze wątpiła, że policja go odnajdzie. Nie miała już siły na nic. Pozwoliła sobie zasnąć, w gruncie rzeczy nie miała nawet na to zbyt dużego wpływu, po prostu w pewnej chwili odpłynęła. I pewnie dzięki temu uniknęła konfrontacji z rodziną, bo gdy się przebudziła, była już w swoim łóżku. Bezpieczna.

^^^

Kiedy wychodził ze szpitala, nie wiedział nawet dokąd idzie. Nie miał żadnego celu. Myślał tylko o jednym. O tym, co powiedział mu Tom. Po tej informacji, jakby coś wyłączyło w nim trzeźwe myślenie. Nawet nie widział się z Vanessą. Nie mógł się z nią widzieć. Czuł, że chyba, by ją rozszarpał. Nie potrafił uwierzyć, że mogła wyrządzić mu takie świństwo. Nie miał pojęcia, dlaczego tak okrutnie go oszukiwała przez tyle miesięcy. Nie było dla tego kłamstwa żadnego usprawiedliwienia. Nie było. Mogła mu powiedzieć wszystko, co chciała, ale nigdy jej tego nie wybaczy. W jednej chwili jego świat runął. Tak po prostu. Czym sobie zasłużył na takie potraktowanie? Przecież to nie była błahostka, którą można sobie ot tak zataić. Oni byli przyjaciółmi. Widywali się, a ona potrafiła patrzeć mu w oczy mimo tajemnicy, jaką przed nim skrywała. Wiedział, że już nic nigdy nie będzie takie samo. Miał dziecko. Miał syna. Syna, o którym być może nigdy, by się nie dowiedział, gdyby nie był chory. Mało tego, jego dziecko mogło umrzeć, a on nie miałby pojęcia, że w ogóle był jego ojcem. Gdy te wszystkie myśli zbierały się w jego głowie, czuł, jak robi mu się niedobrze. Nie wiedział, co ma ze sobą teraz zrobić. Na pewno nie był w stanie wrócić do szpitala, dopóki się nie pozbiera. Dopóki nie będzie pewien, że nie rzuci się na matkę swojego dziecka. Dziecko. Dziecko. Jego dziecko.
Nogi same poniosły go pod mieszkanie Kathariny. Nie obchodziło go, że nie byli dzisiaj umówieni. Że ich spotkanie w ogóle miało wyglądać inaczej. Potrzebował jej. Potrzebował wsparcia, w tym momencie, czuł, że tylko ona może mu pomóc. Mimo że to wiele może zmienić w ich związku. Przecież teraz miał dziecko, był tatą. Nie zastanawiał się, jak dziewczyna to przyjmie. Teraz nie to było dla niego najistotniejsze. Nie zważał również na fakt, iż był środek nocy. Musiał ją zastać w domu, od dawna nie pracowała w klubie. Zrobiła to przecież dla niego.
Zadzwonił do drzwi i zaczął wpatrywać się w nie z wyczekiwaniem. Jednocześnie zastanawiał się, co jej właściwie powiedzieć. Najchętniej nie mówiłby nic, tylko po prostu schował się w jej ramionach, jak mały chłopiec. Czuł się zraniony i oszukany, nie potrafił sobie z tym poradzić.
- Bill? – Szatynka była wyraźnie zaskoczona jego widokiem, co było dosyć zrozumiałe w ich sytuacji.
- Wiem, że miałem być dopiero jutro, ale…
- To chyba trochę nieodpowiednia pora – wtrąciła, spoglądając na niego niepewnie.
- Ja po prostu… Trochę mi się świat sypie i nie wiem, co mam robić, Kath. Ja… - Urwał w połowie wypowiedzi, gdy dostrzegł, że dziewczyna wcale nie jest sama w mieszkaniu. Kilka kroków za jej plecami dostrzegł postać mężczyzny. Automatycznie cofnął się do tyłu. – To dlatego jest nieodpowiednia pora? – Mruknął z krzywym uśmiechem.
- Nie… To znaczy, to nie tak – zaczęła, ale według niego, nie musiała mówić już nic więcej. Czuł się teraz, jak w jakimś żałosnym serialu. Ile razy słyszało się tekst: „to nie tak, jak myślisz”. Co za brednie.
- Jasne. To na pewno twój starszy brat.
- Nie jestem jej bratem – męski głos dobiegł go z wnętrza mieszkania i po chwili z nieco bliższej odległości mógł przyjrzeć się nieznajomemu. – Nazywam się Victor.
Bill kolejny raz tego wieczoru poczuł się, jakby dostał w twarz. Nie potrzebował wiedzieć niczego więcej. Nie wiedział, czy ma teraz się śmiać, czy płakać. Co za ironia losu.
- Cudownie odnaleziony mąż, co? – Rzucił oschle. – Powodzenia.
- Bill, przestań… Pozwól mi cokolwiek powiedzieć.
- Nie chcę tego słuchać, wiesz? Mam własne problemy od pewnego czasu, w których ty nie bierzesz udziału. Może właśnie dlatego, że babrasz się znowu w tym gównie ze swoim pożal się Boże, mężem. A przepraszam! Podobno, byłym mężem. Taka pokrzywdzona byłaś, a teraz tak po prostu zastaję go w twoim mieszkaniu, w środku nocy? Naprawdę? W porządku. Jestem idiotą. Zdecydowanie nim jestem – wyrzucił nie mogąc dłużej powstrzymywać emocji, które nim już targały. I nie zamierzał dawać jej dojść do słowa. Nie zamierzał pozwalać jej na cokolwiek. Wycofał się, nim zdążyła w ogóle otworzyć usta. On nie miał żadnych wątpliwości, wszystko było jasne.


Cdn.

Powiem Wam, że w tym odcinku tyle się wydarzyło, że aż nie wiedziałam, jaki nadać mu tytuł. Ale nareszcie, powoli dochodzę do tego, co chciałam wcielić w treść ;> No a resztę to już pozostawiam Wam do oceny :D
A poza tematem, ożywiłam ostatnio swojego aska także w razie "W" zapraszam :D 

4 komentarze:

  1. Woooow. Kompletnie nie wiem co napisać. Myślałam wcześniej kto może być ojcem dziecka ale nie brałam pod uwagę Billa (szczerze to nie wiem czemu) oczywiście współczuje mu tego co się wydarzyło z Katharina, ale może to i lepiej. Będzie miał czas na pogodzenie się bycia ojcem. Co do Mii ciesze się, że uciekła i mam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśnią z Tomem. Czekam na kolejny rozdział :) Caroline
    P.S Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  2. A co z Mią, co z Tomem?! Znaczy no wiesz... Wszystkim i tak nie dogodzisz, ale jak dla mnie to za dużo Billa xd Chociaż to, że jest ojcem było dla mnie takie "WTF?! ON?!" No ale w sumie to cudowny, tylko teraz tydzień czekania na wieści o drugim Kaulitzu... I Daniela też za dużo! Daniel fuuu, Tom cacy, czy ona się tego w końcu nauczy? xd

    OdpowiedzUsuń
  3. o cholera, to się porobiło :(

    OdpowiedzUsuń
  4. spóźniona ale jestem :)
    Bill ojcem ? Tego się nie spodziewałam. Umiesz szokować :) to fakt.
    A co do Toma? Niech zajmie się Mią. To nią powinien martwić się najbardziej!
    I chce już kolejny odcinek :)
    Pozdrawiam Attention Tokio Hotel.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze wysyłane są przed dodaniem do moderacji ze względu na spam.